Od kilku miesięcy przedstawiciele polskich browarów bili na alarm. Przestrzegali przed masowym napływem piwa z zagranicy. Miało to nastąpić zaraz po wejściu Polski do Unii Europejskiej, czyli po zniesieniu granic celnych. Powód? Różnica w stawkach akcyzy w Polsce i w państwach ościennych.

- Nie zauważyliśmy, aby piwo masowo do nas napływało - mówi Andrzej Olkowski, prezes Stowarzyszenia Regionalnych Browarów Polskich, które zrzesza ok. 40 niedużych producentów piwa. Sytuację stale monitorują te browary należące do stowarzyszenia, które położone są najbliżej granicy: Lwówek Śląski i Vilfing z Dolnego Śląska, Boss Witnica z woj. lubuskiego czy wielkopolska Fortuna.

Zdaniem prezesa Olkowskiego, zauważyć można natomiast... odwrotną tendencję: Do naszych browarów docierają handlowcy z państw Unii Europejskiej zainteresowani zakupem naszego piwa - mówi.

W opinii przedstawicielki Związku Pracodawców Przemysłu Piwowarskiego w Polsce miesiąc to stanowczo za krótki czas, aby ocenić sytuację. - Nie mamy na razie żadnych danych, które pozwoliłyby cokolwiek oszacować - mówi Danuta Gut, dyrektor biura związku. Według niej, trzeba z tym poczekać co najmniej do końca II kwartału. Jeśli polski przemysł browarniczy nie odnotuje w tym okresie wzrostu sprzedaży piwa, co miało miejsce w ciągu ostatnich kilku lat, to sytuacja będzie alarmująca.

Choć w maju nie zauważono masowego napływy piwa z zagranicy, zagrożenie nadal istnieje. - W browarze w Cieszynie wszyscy są przerażeni - mówi Eliza Panek z Grupy Żywiec. Należący do tego producenta Bracki Browar Zamkowy może być pierwszą ofiarą piwnego potopu - znajduje się dosłownie kilkaset metrów od granicy.