Absurd goni absurd

Nadzór właścicielski Skarbu Państwa. Trudno o termin zawierający więcej sprzeczności i niedorzeczności.

Publikacja: 07.04.2005 11:56

Po pierwsze, Skarb Państwa nie jest żadnym skarbem. Po drugie, państwo nie jest jego właścicielem. Po trzecie, mówienie o nadzorze ze strony państwa jest przesadą, o ile nie niedorzecznością. Po czwarte wreszcie, pojęcie własności państwowej jest sprzecznością samą w sobie.

Skarb skarbowi nierówny

Najprostsza i niewątpliwie najtrafniejsza definicja ekonomii1 głosi, że "jest to nauka o metodach gospodarowania zasobami rzadkimi, czyli takimi, których mamy za mało, a które mają alternatywne wykorzystanie".

Co to znaczy? To, że żyjemy w świecie, w którym ludzie chcieliby mieć wszystkiego więcej niż mają. W związku z tym, że nam ciągle czegoś brakuje, musimy sobie z tym niedoborem jakoś radzić. Chodzi o to, aby rzadkie zasoby wykorzystywać w sposób maksymalny, czy jak kto woli, optymalnie. Tym bardziej że każdy taki zasób - czas, energia, surowce, praca ludzka - może być użyty na wiele sposobów. Ekonomia uczy nas, który że sposobów jest najlepszy, czyli najbardziej wydajny. Jeśli jej nie posłuchamy, zmarnujemy to, czego mamy za mało i będziemy mieć jeszcze mniej.

Jeśli, dajmy na to, samorząd lokalny wykupi w warszawskiej dzielnicy Ursynów 1 ha gruntów, by postawić na nim dziesięć bloków komunalnych, wówczas ten hektar ziemi będzie niedostępny dla budowniczych prywatnych. Pomijam tu zupełnie fakt istnienia potworka w rodzaju prawa pierwokupu, który w polskim prawie funkcjonuje wręcz jako prawo państwa do przymusowego wykupu po ustalonej przez siebie cenie2. Można zapytać, co to za różnica, czy mieszkanie wybuduje samorząd, czy przedsiębiorca prywatny? Przecież w obu przypadkach projektantem będzie zawodowy (licencjonowany) architekt, nadzorcą zawodowy (licencjonowany) inżynier budowlany, a wykonawcą licencjonowana firma budowlana. Różnica jest i wynika stąd, że budowniczy prywatny dysponuje własnym kapitałem i po wybudowaniu będzie się go starał odzyskać (z nawiązką, zwaną zyskiem), sprzedając mieszkania na rynku, a samorząd własnego kapitału nie posiada, więc musi go komuś zabrać. Ta ostatnia czynność nazywa się opodatkowaniem. Jeśli nawet pożyczy kapitał w banku, to oddawać będą go podatnicy.

Powyższa różnica sprawia, że nawet przy identycznych (najniższych z możliwych) kosztach samej budowy, w przypadku samorządu dojdą jeszcze koszty pozyskania tego kapitału (podatku), takie, których w warunkach kapitału prywatnego nie ma. Kapitalista wyciąga pieniądze z własnego portfela, samorządowiec (lub urzędnik państwowy) z cudzego, i ktoś to za niego (urząd skarbowy) musi zrobić.

Istnienie kosztów opodatkowania nie gwarantuje jeszcze, że koszty budowy mieszkania w wykonaniu samorządowym będą wyższe. Dzięki dostępowi do nowoczesnej wiedzy, której np. kapitalista może nie posiadać, samorząd może budować taniej i w efekcie, mimo konieczności wydania na pośrednika (między podatnikiem a sobą), wybuduje taniej.

Mało prawdopodobne. Ludwik von Mises zwraca uwagę, że podstawowym motywem działania człowieka w interesach, znacznie silniejszym od chęci zysku, jest obawa przed stratą. Wniosek ten potwierdzają badania przeprowadzone w latach 1970-1990 przez "Wall Street Journal". Nie istnieje, co prawda, obiektywna miara "strachu", ale gołym okiem widać, że ma on wielkie oczy. Strach przed stratą spowodował, że niemal z tego samego kawałka blachy, plastiku, aluminium czy gumy firma "zastraszona" produkowała bmw, a ta, która strachu nie czuła, trabanta. Celowo podałem ten przykład, żeby odeprzeć argumenty w rodzaju wyższa kultura, inna cywilizacja, inne warunki etc. Obawa przed stratą, w tym wypadku obawa przed utratą klienta, sprawiła, że likwidatorzy firm ubezpieczeniowych dotarli do ofiar tsunami w Indonezji, Indiach i na Cejlonie kilkanaście dni wcześniej, niż uczyniły to agencje rządowe czy międzynarodowe. Ci pierwsi spieszyli się w obawie przed stratą klienta na rzecz konkurenta, agencje takiego problemu nie miały. One cieszą się monopolem.

W równie uprzywilejowanej sytuacji jest samorządowiec budujący blok mieszkalny. On konkurencji nie ma. Jeśli prywatny budowniczy źle rozporządzi swoimi środkami, wówczas poniesie stratę - straci swoje własne pieniądze. Samorządowiec takiego problemu nie ma. On nie buduje za swoje pieniądze. Za jego błędne (nie twierdzę wcale, że celowe) decyzje zapłaci ktoś inny, ktoś, kto tych decyzji nie podejmuje, czyli podatnik. O ile pierwszy, aby przeżyć musi osiągać zyski, o tyle drugi przed taką alternatywą nie stoi. Ta różnica zmienia nie tylko perspektywę, efekty zmienia także. I dlatego działalność w wykonaniu kapitalisty jest bardziej efektywna. Znaczy to, że zasoby społeczne lepiej są wydatkowane, gdy znajdują się w gestii przedsiębiorcy prywatnego (własność indywidualna) niż w gestii państwa (własność wspólna, czyli zbiorowa). A ponieważ cierpimy na ciągły niedobór zasobów, prywatne ich wykorzystanie jest znacznie mniej marnotrawne. Tym należy np. tłumaczyć fakt, że akwapark w Polkowicach na Śląsku, obsługujący 500 tys. osób rocznie, kosztował 50 mln zł, podczas gdy za niewiele więcej prywatny przedsiębiorca (hotel Gołębiewski) wybudował akwapark o takiej samej przepustowości plus... hotel na ok. 500 pokoi.

Społeczeństwo jako całość od przedsiębiorcy prywatnego otrzymuje za swoje pieniądze więcej niż od państwa. Dzieje się tak zarówno w budownictwie, telekomunikacji, w szkolnictwie, służbie zdrowia, na poczcie, jak i w każdej innej dziedzinie życia. Skarbem są więc zasoby będące własnością prywatną, a nie zbiorową, zwaną niekiedy Skarbem Państwa. Instytucja ta służy raczej marnowaniu zasobów, czyli uszczuplaniu wspólnego skarbu.

Skarb Państwa jako własność zbiorowa

Jeśli własność państwowa (majątek Skarbu Państwa) jest własnością wspólną, uznawaną przez niektórych ekonomistów jako własność nadrzędna, to należy spytać, kim są jej wspólnicy? Kto jest prawdziwym właścicielem własności państwowej? Od odpowiedzi na te pytania zależy dobrobyt lub nędza obywateli.

Opierając się na najbogatszych doświadczeniach anglosaskich, należy przyjąć, że własność kolektywna dzieli się najogólniej rzecz biorąc, na dwa rodzaje: własność niepodzielną (joint tenancy) i własność podzielną (tenancy in common). Pierwsza z nich odnosi się do tych "wspólnot", w których współwłaściciele posiadają, nie dającą się wyodrębnić część, na przykład, wspólny majątek małżeństwa. Każde ze współmałżonków posiada połowę domu, ale nie wiadomo którą. Konsekwencją takiej cechy jest proces przekazywania spadku (darowizny) lub sprzedaży własności. W tym przypadku obie strony muszą na nią (sprzedaż lub darowiznę) wyrazić zgodę, a jeśli nie chcą, potrzebny jest wyrok sądu, nakładający na stronę sprzeciwiającą się transakcji przymus.

O własności podzielnej mówimy wówczas, gdy każda ze stron ma swoją część wyszczególnioną, w związku z czym może ją sprzedać, darować czy przekazać w spadku bez względu na wolę wspólników. Z taką formą własności zbiorowej mamy do czynienia np. w spółkach akcyjnych.

Z tego wynika, że własność zbiorowa - mimo że bywa prawnie ograniczana - daje właścicielowi prawo korzystania z niej, zastawiania jej, sprzedawania, oddawania w dzierżawę, darowania, a nawet unicestwiania. Te prawa to podstawowe cechy własności. Jeśli państwo zabiera Polakom część ich własności z przeznaczeniem jej na cel wspólny, to jeśli nawet cel ten jest wspólny, nie jest to wcale ich własność. Doświadczenie uczy, że własność Skarbu Państwa nie jest własnością zbiorową Polaków.

Z formalnego punktu widzenia państwo może być właścicielem własności. Na przykład, konfiskując ziemię góralom utworzono Tatrzański Park Narodowy, który rzekomo jest własnością wspólną, własnością wszystkich Polaków. Niestety, Tatrzański Park Narodowy - nawet gdyby został utworzony z ziemi wykupionej przez państwo od górali, za pełną ich zgodą i akceptacją - i gdyby miał na to dokumenty własności, nie byłby własnością wszystkich Polaków, lecz co najwyżej własnością TPN.Co to jest TPN? To jest organizacja utworzona przez państwo, rzekomo w interesie wszystkich Polaków jako wspólników. Jednakże mówienie o wspólnej własności (wspólnym interesie) ma sens tylko wtedy, gdy wspólnicy mogą swoją częścią w jakiś sposób dysponować. Tymczasem żaden Polak nie może sprzedać czy nawet podarować drugiemu Polakowi swojej części TPN. Co więcej, nie ma żadnego wpływu na to, co się z tą jego częścią dzieje. Ma więc mniej prawa własności niż dzierżawca lokalu będącego własnością spółki X, który - przynajmniej na czas wynajmu, pod warunkiem opłacenia jego kosztów - ma prawo robić w tym lokalu to, na co się z właścicielem nieruchomości zgodził. Polak - wspólnik nie może nawet tego.

Prawdziwy właściciel

TPN, podobnie jak większość majątku skonfiskowanego obywatelom pod przymusem przez państwo, nie jest własnością zbiorową. A zatem, jaka to jest własność? Skoro nie zbiorowa, to musi być prywatna. Jeśli nawet TPN, PKP czy Zarząd Dróg nie posiadają praw własności majątku wchodzącego w ich skład, to mają przynajmniej prawo nim dysponować, w szczególnych przypadkach mogą tę własność przekazać, a nawet sprzedać. Ponieważ jednak TPN czy PKP nie mogą podejmować decyzji, bo podejmowanie decyzji jest wyłącznie domeną osoby ludzkiej, decyzje o działalności TPN czy PKP podejmują upoważnieni do tego urzędnicy. Może zatem to oni są właścicielami?

W organizacjach i instytucjach prawo podejmowania decyzji przysługuje tylko niektórym osobom. Nie wszyscy pracownicy kolei czy parku tatrzańskiego mają uprawnienia decyzyjne co do działalności tych podmiotów. Istotne decyzje może podejmować wyłącznie osoba do tego upoważniona, najczęściej jest nią prezes, dyrektor czy przewodniczący. Formalnie mówi się, że decyzje podejmuje "kolektyw" (zarząd, dyrekcja, rada nadzorcza), w rzeczywistości ciała te nie mogą podejmować decyzji. Decyzje podejmuje wyłącznie człowiek; nawet w przypadku zautomatyzowanych optymalizacji komputerowych decyzja jest podejmowana przez człowieka - programistę, analityka etc. Kolektyw to nie człowiek. Może decyzje opiniować, kształtować, wpływać na nie, kontrolować ich wykonanie czy przekazywać do wiadomości, ale ostatecznie decyzje podejmuje jedna osoba. I to ona posiada najwięcej prawa własności do podmiotu, którym kieruje. Najwięcej własności - i to w rozumieniu własności prywatnej - w TPN czy PKP, żeby trzymać się tych przykładów, mają ich kierownicy.

Pamiętajmy jednak, że decyzje podjęte przez dyrektora TPN czy prezesa kolei można zmienić. Prawo do tego ma premier, minister lub wojewoda kierujący resortem lub daną instytucją. Znaczy to, że skoro mają oni więcej praw niż dyrektor TPN czy prezes PKP, to de facto są właścicielami podległych im podmiotów. Nie społeczeństwo, nie wszyscy Polacy czy nawet nie personel danego podmiotu, lecz przedstawiciele władzy najwyższej.

No, dobrze, ale przecież premier, wojewoda czy minister zostali wybrani przez naród w głosowaniu, a jeśli tak, to reprezentują interesy tych, którzy ich wybrali. Załóżmy, że tak jest. Nie znaczy to wcale, że państwo i podległe mu instytucje to własność wspólna. Ostatni premier RP Leszek Miller został szefem rządu dzięki głosom 43% wyborców, przy frekwencji wynoszącej ok. 60%. A skoro tak, znaczy, że poparło go ledwie 25,8%. obywateli Polski. Jeśli nawet byłby w stanie reprezentować ich interesy, to by znaczyło, że wolno mu działać na niekorzyść aż 74,2% obywateli. Nawet w demokracji większość ma rację tylko wtedy, gdy pozwala jej na to prawo. A prawa własności głosować nie wolno. Mimo to można sobie całkiem zasadnie wyobrazić, że władze reprezentowane przez b. premiera Millera gotowe są skonfiskować własność wspólną aż 74,2% Polaków. Czy wobec tego naprawdę możemy mówić o własności wspólnej? Albo o własności w ogóle?

Własność państwowa, czyli Skarb Państwa, nie jest żadną własnością wspólną. Jest to własność zbiorowa (czasem wręcz indywidualna) grupki polityków oraz/lub popierających ich (współpracujących z nimi) grup interesu, dysponujących nią uznaniowo, najczęściej we własnym interesie.

Pochodzenie Skarbu Państwa

Wskutek ignorancji ludzkiej, Skarb Państwa traktowany jest jak kasa jakiegoś dobroczyńcy, niemal Boga, który hojną ręką w trosce o byt narodu rozdaje ludziom a to pensje, a to renty, płaci za edukację, za leczenie, za drogi etc. Mało kto zastanawia się, skąd Skarb Państwa ma pieniądze. Tymczasem jest to kwestia fundamentalna.

Majątek państwa pochodzi wyłącznie od obywateli. Jest to własność przejęta, czy jak pisał inny znakomity ekonomista, Murray N. Rothbard, zagrabiona, czy to w formie przymusu podatkowego, czy innej formy konfiskaty. Rząd, państwo nie mają własnego majątku. Majątek pochodzi z kapitału i pracy. Państwo nie pracuje.

W systemie demokratycznym to, co zostało znacjonalizowane, powinno zostać oddane prawowitemu właścicielowi. Pozostaje więc kwestia podatku.

Ludzie doszli kiedyś do wniosku3, że taniej im wyjdzie organizować pewne przedsięwzięcia - chociażby ze względu na efekt skali - zbiorowo i dlatego zgodzili się na opodatkowanie ich na pewne wspólne cele. Do tych celów nie należy na pewno prowadzenie działalności gospodarczej. Obywatel byłby niespełna rozumu, żeby powierzać swoje pieniądze obcym ludziom po to, żeby mu je oni pomnażali. Jeśli chce pieniądze pomnażać, może to zrobić sam albo za pośrednictwem profesjonalistów na wiele sposobów: biznes, giełda, bank itd.

Jeśli samorząd (państwo) w jakiś tajemniczy sposób wygospodarował nadwyżkę budżetową, to powinien zwrócić te pieniądze właścicielowi, czyli podatnikowi, bo to oznacza, że podatek został zawyżony w stosunku do rzeczywistych potrzeb. Nawet sankcje w stosunku do osób nie płacących podatków nie mogą polegać na konfiskacie ich mienia przez państwo, a co najwyżej - tak jak to się dzieje w Stanach Zjednoczonych - powinny zostać sprzedane inwestorom, gotowym wyrównać ubytek z podatku w zamian za udział lub przejęcie majątku dłużnika.

Rolą państwa jest tworzenie warunków do godziwego życia obywateli, w tym do prowadzenia przez nich wolnej działalności gospodarczej, a nie zastępowanie ich w tym czy wręcz konkurowanie z nimi. Owocna działalność gospodarcza opiera się wyłącznie na wolnej wymianie, państwo zaś - na przymusie.

1 Jej prekursorem był św. Tomasz z Akwinu, a ostatecznego sformułowania dokonał w czasach współczesnych brytyjski ekonomista Lionel Robbins - przyp. aut.

2 Mimo że prawo pierwokupu (right of first refusal) daje jego posiadaczowi przywilej kupienia obiektu (rzeczy) po cenie ustalonej ze stroną, prawa takiego nie posiadającej. W Polsce sąd może - na wniosek państwa - cenę tę nawet obniżyć - przyp. aut.

3 F.A. Hayek pisze w "Drodze do zniewolenia", że jest to wniosek fałszywy - przyp. tłum.

Gospodarka
Piotr Bielski, Santander BM: Mocny złoty przybliża nas do obniżek stóp
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego