Odnoszę wrażenie, że to, co się dzieje ostatnio na rodzimej scenie politycznej i na rynku kapitałowym, ma ze sobą coraz więcej wspólnego. Zarówno w jednym, jak i drugim "teatrze" mamy do czynienia w coraz większym stopniu z grą pozorów.
Na scenie politycznej sztaby wyborcze prześcigają się w pomysłach na pokazywaniu, jakie to wspaniałe mają osiągnięcia i wizje na tle konkurencji. Na rynku kapitałowym firmy robią, co mogą, by wykreować dodatkową wartość w postaci wzrostu kursu na miarę coraz większych oczekiwań ich właścicieli, czyli akcjonariuszy.
Niestety działania na obu "scenach" przybierają coraz częściej karykaturalny charakter. Najgorzej jest wtedy, gdy wzajemnie się przenikają, robiąc spustoszenie w portfelach inwestorów.
Dobitnym tego przykładem jest zatrzymanie byłego ministra Skarbu Państwa i prezesa Stalexportu Emila Wąsacza. Naprawdę akcja "aktorów" z Centralnego Biura Śledczego była bardzo efektowna. Dzielnym chłopcom udało się zlokalizować, zatrzymać i doprowadzić "groźnego przestępcę" Emila Wąsacza, który przy rosłych chłopakach wyglądał jak lebioda. Nawet mu kajdanek nie założyli, bo pewnie nie mieli tak małego rozmiaru.
Najważniejsze jednak, że akcję doprowadzania sfilmowały telewizyjne kamery. Dzięki temu mieliśmy niskobudżetowy, ale za to kryminalny "show time" w każdym poniedziałkowym telewizyjnym programie informacyjnym. Już we wtorek okazało się, że ten "groźny bandyta", wobec którego zastosowano środki przymusu, jakby nigdy nic opuścił budynek gdańskiej prokuratury, gdzie był przesłuchiwany.