To co chyba najbardziej zadziwia w osobie Victora Sperandeo, to jego skuteczność. Niewiele z nawet najbardziej znamienitych osobowości z Wall Street może się pochwalić tak imponującą historią wyników. Gdy prowadził własny fundusz inwestycyjny, udało mu się zarabiać przez osiemnaście kolejnych lat, a pierwszą stratę poniósł dopiero w 1990 roku. W całym tym okresie jego średnia roczna stopa zwrotu wyniosła 72 procent, czym praktycznie bił na głowę wszystkich innych zarządzających w Stanach Zjednoczonych. Stopy zwrotu w tym okresie wahały się od 35-procentowej straty w 1990 roku do lat o trzycyfrowych zyskach. Nie ma się co dziwić, że gdy wydał książkę opisującą jego metody, natychmiast stała się bestsellerem. Jakie więc strategie stosował trader Vic (tak nazywany jest słynny amerykański zarządzający), że odniósł taki sukces? Przyjrzymy się bliżej, jak udało mu się to osiągnąć.
Karierę na Wall Street Victor Sperandeo rozpoczął zaraz po opuszczeniu murów szkoły średniej. Pracował początkowo za minimalną stawkę, jako chłopiec do pomocy w biurze maklerskim. Szybko jednak zmienił zajęcie i został zatrudniony przez Standard & Poor?s jako pracownik biurowy. Jego głównym zadaniem było kopiowanie i przepisywanie całymi godzinami kolumn liczb, co sam Vic uznał za "ogłupiająco nudne". Dlatego z niemałą ulgą przyjął decyzję o wyrzuceniu go z pracy za zbyt wysoką liczbę popełnianych błędów.
Jego kolejna praca związana była z księgowością i również nie dawała szczególnej satysfakcji. Nie mając lepszego pomysłu na swoje życie, Victor Sperandeo wziął do ręki "New York Times" ze statystykami dotyczącymi płac i zatrudnienia i odkrył, że w Stanach istnieją trzy zawody, które pozwalają zarabiać więcej niż 25 tysięcy dolarów rocznie. Był to fizyk, biolog oraz OTC trader. 19-letni Vic nie bardzo wówczas wiedział, kim jest trader. Jednak to właśnie ta opcja wydała mu się najbardziej ekscytująca. I tak zapadła decyzja o tym, co będzie robił w życiu.
Kariera dzięki opcjom
Na Sperandeo, który od młodości pasjonował się hazardem, obligacje czy akcje nie były instrumentami, które budziły w nim szczególne emocje. Były po prostu nudne. Zupełnie inaczej sprawa miała się z opcjami. Tu Vic nie tylko miał poczucie ryzyka, ale także ich skomplikowana konstrukcja matematyczna dawała mu niemałą satysfakcję intelektualną. W późnych latach 60., gdy handel opcjami dopiero się rozwijał, Sperandeo należał do grona zaledwie jednego procenta specjalistów, którzy wówczas rozumieli metodę wyceny Blacka-Scholesa. Dawało mu to całkiem sporą przewagę konkurencyjną na rynku pracy. Bez trudu więc zdobył posadę w funduszu inwestycyjnym.