Wydarzeniem sesji był oczywiście kolejny rekord hossy. Rynek niestety nie okazuje siły i entuzjazmu, jaki powinien takiemu wydarzeniu towarzyszyć. Zamiast tego mamy, znaną już z wcześniejszych podobnych sytuacji, bierność popytu i problemy z utrzymaniem wysokich poziomów cen.

Wiele można zarzucić nie tylko samym zmianom cen, ale również aktywności. Nominalnie wprawdzie wygląda to nieźle i zapewne w przyszłości nikt już nie będzie pamiętał szczegółu, jakim była wymiana na papierach Pekao. Gdyby od obrotu odjąć jej kwotę, pozostała część wskazywałaby na marną sesję konsolidacji, a nie dzień, w którym notowano rekordy wieloletniej hossy.

Nie pierwszy już raz mamy do czynienia z taką sytuacją, co jeszcze bardziej powinno skłaniać do ostrożności w stosunku do trwającej obecnie zwyżki. Oczywiście nie oznacza to, że od razu mamy ją negować i upierać się przy grze na spadek. To nie byłoby rozsądne. Skoro ceny jednak rosną, to trzeba się z tym pogodzić. Takie dodatkowe sygnały mogą jedynie być podstawą do przypuszczeń, że wzrost ten nie jest zdrowy, a tym samym rośnie ryzyko, że się nagle skończy. Jednak o tym, czy faktycznie się skończy, czy też będzie trwał nadal (choćby jedynie przez wyciąganie cen) zadecyduje sam rynek.

To same ceny zasygnalizują możliwość głębszych spadków, gdy pokonane zostaną któreś z poziomów wsparcia. W tej chwili wydaje się, że do tego szybko nie dojdzie. Obecnie najbliższym wsparciem jest poziom ostatniego lokalnego dołka z ubiegłego tygodnia. To w ewentualnym przebiciu tego poziomu upatrywać trzeba by było sygnału do - przynamniej - większej korekty.

Wątpliwości co do dalszej zwyżki nie są bezpodstawne. Faktem jest, że wzrost gospodarczy jest wysoki. Problem w tym, że jest na tyle wysoki, że zaczynają pojawiać się jego także negatywne efekty. Wydajność pracy nie nadąża za wzrostem płac. Domyka się luka popytowa, a gdy się domknie, pojawią się napięcia na wzrost cen. Oczekuje się wzrostu inflacji oraz wzrostu stóp procentowych, choć chyba jednak jeszcze nie w I kwartale br. Za to podwyżka w I półroczu jest niemal przesądzona i nie chodzi tu tylko o czynniki wewnętrzne, ale także te płynące spoza granic Polski. Choćby wzrost rynkowych stóp procentowych w USA, który może przełożyć się na osłabienie polskiej waluty w średnim terminie (korekta wcześniejszego umocnienia).