Wydaje nam się czasem, że to, co dzieje się w Polsce - niewiarygodnie szybki wzrost cen akcji, nieprzerwany run na fundusze inwestycyjne, nieprawdopodobna drożyzna na rynku nieruchomości - to coś wyjątkowego. Wystarczy jednak nieco lepiej się przyjrzeć, by zauważyć, że - mimo pewnej oryginalności - podążamy ścieżką przetartą przez inne rynki. Mieliśmy hossę tzw. średniaków, mieliśmy i mamy zwyżki cen akcji banków, koncernów paliwowych, czy szerzej - spółek surowcowych, miały (mają?) swoje pięć minut małe firmy. W rezultacie też można mówić o "szerokiej hossie", niemal jak za oceanem. Komentatorzy tamtejszych wydarzeń przestrzegają przed hurraoptymizmem - mimo dobrych danych makroekonomicznych, opanowanej inflacji, poprawy na rynku pracy. Zwracają uwagę na niższe tempo wzrostu zysków przedsiębiorstw, zagrożenia na przegrzanym rynku nieruchomości.
Polska gospodarka rośnie w dobrym tempie, zyski firm - też. Ale akcje drożeją kilkanaście czy kilkadziesiąt razy szybciej. Nawet za okropne, stare domy trzeba płacić krocie. No i wszystkim, oczywiście, wydaje się, że będzie tylko drożej.
Fakt, polskie aktywa były kiedyś bardzo tanie. I co z tego? Mamy za sobą naprawdę długi marsz na drodze od skrajnego niedowartościowania do skrajnego przewartościowania i właściwie ani chwili odpoczynku. Kto wie, może nawet granica została już przekroczona i przyszła pora, aby zawrócić.