Weekendowa Analiza Futures

Publikacja: 04.03.2007 16:45

Kamil Jaros

Każdy, kto miał okazję obserwować rynki w ubiegłym tygodniu będzie te dni

z pewnością długo pamiętał. Wiadomo bowiem, że był to czas szczególny.

Zmiany cen wielu aktywów były na tyle znaczne, że wpłynęły zdecydowanie na

poziom nastrojów uczestników rynku. Można przypuszczać, że konsekwencje

ostatnich wydarzeń będziemy mieli okazję odczuwać jeszcze przez wiele

tygodni, a być może i miesięcy. Takie zachowanie rynku zdarza się najwyżej

raz do roku, co tylko podkreśla powagę, z jaką do tych wydarzeń należy

podejść.

Mamy za sobą jeden z najsłabszych tygodni na warszawskim parkiecie w

ostatnich latach. Nie chodzi tu tylko o wartość spadku liczonego w

punktach, bo taka statystyka w ujęciu historyczny może być myląca ze

względu na obecny poziom notowań. Chodzi także o zmianę procentową. Nawet

pamiętny spadek z połowy maja nie był tak duży. Już tylko ten fakt

sprawia, że można podejrzewać, że na rynku wydarzyło się coś ważnego.

Pamiętamy, że pełne odrobienie strat po majowo-czerwcowym spadku zajęło

nam pół roku. Zatem i tym razem nie będzie błędem oczekiwać przynajmniej

podobnego czasu. Inna sprawa, że aktualnych jest kilka czynników, które

sprawiają, że ten czas na odbudowę wcześniejszego poziomu notowań może być

jeszcze dłuższy.

Jak to się stało? O czynnikach będących zagrożeniem dla kontynuacji zwyżki

mówiło się już w tym miejscu wiele razy. Niemniej zawsze po wymienieniu

tych czynników pojawiało się stwierdzenie, że ich aktualne znaczenie nie

jest na tyle duże, by przestraszyć posiadaczy akcji. Cały czas rynek

powoli piął się w górę i mimo wszystko zaliczał nowe rekordy wzrostu.

Pokora wobec hossy nie pozwalała na śmiałą grę przeciw trendowi, który

przecież trwał już kilka lat. Wiadomo było jednak, że prędzej, czy później

pojawi się coś, co ten układ zmieni. Coś, co sprawi, że ta pewność

wzrostów u części graczy zniknie i zrobi się nerwowo. Właśnie w ubiegłym

tygodniu powiło się kilka czynników, które za to "coś" można uznać. Swoją

drogą właśnie ten tydzień pokazał wystarczająco wyraźnie sposób doboru

informacji, które w danej chwili uchodzą za najważniejsze.

W poniedziałek pojawiła się informacja, że były szef Fed, Alan Greenspan,

który nadal cieszy się wielką estymą ze strony finansistów pozwolił sobie

na uwagę, że jest prawdopodobne, że gospodarkę USA może dotknąć recesja w

przyszłym, a może i jeszcze w końcówce tego roku. Z początku informacja ta

przeszła bez większego echa, choć kłóciła się ona swoją wymową z tym, co

ostatnio stara się głosić obecny szef Fed Ben Bernanke oraz pozostali

członkowie FOMC. Osłabienie rynków było nieznaczne, ale ziarenko

niepewności zostało zasiane. Greenspan nie ujawnił tu jakiejś wiedzy

tajemnej, ani nie odkrył Ameryki. To, że przeważa obecnie opinia, że

gospodarka USA poddała się "miękkiemu lądowaniu", nie znaczy wcale, że nie

ma głosów mówiących o niebezpieczeństwie poważniejszych problemów. Jednak

padały one z ust osób o znacznie mniejszej wiarygodności. Alan Greenspan

to człowiek instytucja i jego głos jest słuchany znacznie uważniej. Tym

bardziej, że szefując Fed znany był ze skomplikowania swojego przekazu, w

którym unikał zbyt jednoznacznych stwierdzeń (ukuło się nawet na to

pojęcie "greenspeak"). Tym bardziej wypowiedź z początku tygodnia

zaskakiwała.

Jednak to nie słowa byłego szefa Fed były główną siłą napędową późniejszej

przeceny. Znacznie poważniej rynki zaniepokoiły się przeceną jaka dotknęła

rynek w Chinach we wtorek. Giełda w Szanghaju straciła ponad 8% w ciągu

jednej sesji po informacji o możliwych ogofuje się z krajów o podwyższonym

poziomie ryzyka. Do czasu...

Godzinę przez zamknięciem notowań w Nowym Jorku zanotowano silny spadek

indeksu średniej przemysłowej Dow Jones, co wywołało małą panikę. Sam

wspomniany spadek był wywołany przez małą wydolność systemu komputerowego

zliczającego dane potrzebne do obliczenia wartości indeksu. Ten szczegół

stał się jednak mniej ważny, gdy inwestorzy skłonni do mocnej wyprzedaży

odsłonili swoje emocje. Silna przecena amerykańskich akcji we wtorek

pokazała, że problemy jednak nie dotyczą tylko rynków wschodzących (tego

dnia przypomniano sobie już na poważnie o wypowiedzi A. Greenspana i ją

szeroko cytowano. Stało się to na tyle ważne, że były szef Fed uznał za

stosowne ją nieco złagodzić przy późniejszych okazjach) oraz ujawniła dużą

nerwowość wśród inwestorów. Ta jedna sesja spadków sprawiła, że cały luty

zamknął się na większości parkietów pod kreską. Resztę załatwiły media i

szum wokół "czarnego wtorku". Moim zdaniem histeria medialna była

zdecydowanie na wyrost (jak to zwykle bywa), gdyż jeśli faktycznie mamy

przed sobą bessę, to takich dni będzie więcej.

Ta wątpliwość dotycząca pojawienia się bessy nie jest tu bez znaczenia. O

ile ostatni spadek robi wrażenie swoją dynamiką i wielkością, to nie

znaczy wcale, że bessa jest już przesądzona. Nie ma co ukrywać, wiele

wskazuje na to, że rynek podda się poważniejszemu spadkowi. Jak zawsze i

tym razem także powtórzę, że by faktycznie o nim poważnie myśleć, rynek

sam musi nam o tym powiedzieć. Innymi słowy z wieszczeniem dłuższego

spadku cen warto poczekać na sygnał sprzedaży, który wyciągnięcie takich

wniosków umożliwi. Te na razie nie pojawiły.

Jednym z czynników, który zdaniem części analityków nie pozwoli na mocny

spadek cen jest napływ środków do funduszy inwestycyjnych, gdyż dzięki nim

rynek będzie zasilany kapitałem. Zdaniem tychże osób, jeśli nawet źródło

na jakiś czas wyschnie ze względu na spadki cen, to nie należy obawiać się

odpływu kapitału, bo inwestorzy nauczeni majowo-czerwcową korektą są

nauczeni by nie panikować. Osobiście uważam, że właśnie korekta z końca

wiosny ubiegłego roku zdemoralizowała inwestorów mniej obytych na rynku, a

tacy przecież teraz przeważają wśród posiadaczy jednostek uczestnictwa.

Ówczesny spadek i dość mocne odbicie uśpiły czujność tychże i mogą wpłynąć

na opóźnienie reakcji, gdy prawdziwe kłopoty się w końcu pojawią. "Nauka",

jaką pobrali oni wtedy uczy, że nawet 20% spadku cen nie jest niczym złym

i wystarczy spokojnie poczekać na odrobienie strat. Pytanie, co będą oni

myśleć, gdy rynek zamiast odbijać po takiej przecenie będzie nadal spadać,

a pojawienie się upragnionych wzrostów będzie się przeciągać?

Ubiegły tydzień swoją słabością otwiera nam drogę do możliwości pojawienia

się większych i trwających dłużej spadków cen. Jedyną przeszkodą wydaje

się jeszcze tylko poziom wsparcia w postaci dołków z początku roku. Póki

ceny trzymają się nad tym wsparciem dalsza przecena wcale nie jest

przesądzona. Jeśli jednak podaż będzie wystarczająco zdeterminowana (a na

taką teraz zdaje się wyglądać) spadek może nas zaprowadzić nawet kilkaset

punktów niżej. Dokładnego poziomu zatrzymania rynku nie podejmuje się

podać, bo to w tym momencie podobne jest raczej do wróżenia z fusów. Jest

oczywiście kilka poziomów, które potencjalnie mogą okazać poziomem dołka

przeceny. W tej chwili można stwierdzić, że spadek ma szanse sięgnąć

przedziału 2500-2700 pkt. Zejście niżej (pod poziom dołka z czerwca ub.r.)

byłoby już dramatem i na razie wydaje się mało prawdopodobne.

rostu

gospodarczego w Polsce (a raczej odpowiedzi na pytanie, jak dużo będzie

ona szybszy), czy też sytuacja amerykańskiej gospodarki i realizacja

scenariusza "miękkiego lądowania". W tej chwili nie ma sensu rozważać

bardziej pesymistycznych scenariuszy. Jeśli rynek zaczął poważny spadek,

to ten tydzień był dopiero tego początkiem i na takie czarne wizje

będziemy mieli jeszcze czas.

Ostatnia czarna świeca na wykresie tygodniowym wygląda rzeczywiście

fatalnie ( Wykres_1.gif ). Wprowadziła ona pewną zmianę w dynamice

kreślenia wykresu. Silny ruch w jedną stronę sprawił, że zakończona

została sekwencja powoli gasnących wahań. Te wahania umożliwiały

wyznaczenie negatywnej w swojej wymowie formacji klina zwyżkującego. W tym

tygodniu ceny opuściły klin dołem, czyli zgodnie z teorią. By sygnał się

potwierdził potrzebne jest jeszcze przełamanie wsparcia na poziomie

lokalnego dołka z początku roku. Co ciekawe, to wsparcie znajduje się

niemal dokładnie na poziomie minimalnego zasięgu spadku wynikającego z

przełamania poziomu 3350 pkt (minimalna wielkość spadku jest równa

odległości od szczytu wykresu do przełamanego wsparcia - Wykres_2.gif ).

Można więc podejrzewać, że potencjał niedźwiedzi w okolicy 3150 pkt będzie

nieco mniejszy, a to sprawia, że właśnie tu podaż zda swój najważniejszy

egzamin.

Kamil Jaros

Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy