Kursy akcji w USA i na większości innych rynków znajdują się pod presją zwyżkującej gwałtownie rentowności obligacji amerykańskich. Wczoraj ich dochodowość skoczyła powyżej 5,20 proc., podczas gdy przed miesiącem nie sięgała 4,70 proc. Tak duże skoki w tak krótkim czasie to sytuacja wyjątkowa. Fala wzrostowa rentowności i jej obecny poziom przywołują na myśl sytuację z maja i czerwca ub.r. Jakie wnioski płyną z historycznych zależności między rynkami długu i akcji? Nie są one tak jednoznaczne, jak wynikałoby z popularnego stwierdzenia, że rosnąca rentowność obligacji to cios dla akcji. Wyraźne fale wzrostowe rentowności w ciągu ostatniego półtora roku (styczeń-maj 2006, grudzień 2006-styczeń 2007) wcale nie wywołały przeceny akcji. Wręcz przeciwnie, kursy amerykańskich spółek w tym czasie rosły. Do załamania dochodziło mniej więcej w tym samym czasie, gdy nadchodziło przesilenie na rynku obligacji, a ren-

towność papierów dłużnych zaczynała spadać. To dość niepokojący sygnał, bo zatrzymanie zwyżki dochodowości obligacji wcale nie musi przywrócić dobrych nastrojów na rynku akcji.

Krótkoterminowe położenie indeksu S&P 500 nie skłania do specjalnego optymizmu. Wskaźnik nadal wyraźnie ciąży ku wsparciu wynikającemu z ostatniego dołka (1491 pkt). Powrót do szczytu (1539 pkt) wydaje się na razie poza zasięgiem byków. Bardziej prawdopodobna jest albo kontynuacja spadków, albo stopniowe uspokojenie sytuacji i nieśmiałe próby odbicia.

Dość uspokajający jest fakt, że do dramatycznych wydarzeń nie doszło na rynkach wschodzących. Co prawda nie oparły się one presji spadkowej na rynkach rozwiniętych, ale skala przeceny jest i tak niewielka na tle skokowego wzrostu rentowności amerykańskich obligacji (która uznawana jest za jeden z głównych czynników kształtujących modę na inwestowanie na bardziej ryzykownych rynkach). Własnymi ścieżkami zdają się podążać kursy akcji w Chinach, gdzie indeks CSI 300 konsekwentnie odrabia straty po niedawnym krachu.