Przychody Narodowego Funduszu Zdrowia po czterech miesiącach tego roku okazały się już o 725 mln zł wyższe niż planowano. Mimo to rząd nie może poradzić sobie ze spłatą choć części zadłużenia zakładów opieki zdrowotnej. Ich zobowiązania wymagalne w I kwartale nie zmniejszyły się i wciąż wynoszą 3,6 mld zł (tyle, ile na koniec 2006 r.).

Wczoraj sejmowa Komisja Finansów Publicznych pozytywnie zaopiniowała wniosek o skorygowanie tegorocznego planu finansowego NFZ i zwiększenie wydatków na leczenie o 652,7 mln zł. To już druga tego typu zmiana w tym roku (pierwsza korekta nastąpiła w maju). Największa część nowych środków trafi na kontraktowanie świadczeń szpitalnych - i tym samym pośrednio do lekarzy. Nie jest za to jasne, w jaki sposób rząd chce sobie poradzić z zadłużeniem placówek zdrowotnych. Ich łączne długi sięgały na koniec 2006 r. 10,2 mld zł. - To nie my odpowiadamy za spłatę zadłużenia, ale organy założycielskie, jakimi są przeważnie samorządy. My tylko płacimy za zakontraktowane świadczenia - wyjaśnia Dorota Puka, wiceprezes Funduszu ds. finansowych.

Dobra koniunktura sprawiła, że np. ZUS spłacił w ubiegłym roku prawie połowę kredytów komercyjnych zaciągniętych na rzecz Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (czyli niemal 2 mld zł). Poprawę na rynku pracy odczuł także NFZ (jego przychody były o 1,3 proc. wyższe niż plan). Mimo to Fundusz nie zmniejszył swoich zobowiązań względem świadczeniodawców, wynikających z wyższych kosztów kontraktowania usług i podwyżek płac. Wciąż oscylują w granicach 3,2 mld zł.

Zaostrzający się strajk lekarzy i pielęgniarek powoduje, że rząd będzie zainteresowany przekazywaniem nadwyżek raczej na wzrost płac, a nie spłatę długów. Tym samym rynek obrotu wierzytelnościami służby zdrowia, który wkrótce będzie reprezentowany na giełdzie (swoje debiuty planują spółki Magellan, MW Trade i Electus), nie powinien się kurczyć.