Głośno mówić o ryzyku!

Obecnie trwa hossa i nikt nie wie, kiedy się ona skończy. Kto się trochę na rynku zna, to wie, że jednak ten koniec nadejdzie i nie będzie to przyjemne dla nikogo. Tym bardziej dla tych, którzy w ogóle na to nie byli przygotowani

Publikacja: 16.07.2007 08:44

Wprawdzie w tym tygodniu doszło do kilku ciekawych wydarzeń, to jednak nie one będą dziś głównym tematem. Nie będzie to ani polska inflacja, ani dynamika amerykańskiej sprzedaży detalicznej, choć obie te publikacje warte są przynajmniej wzmianki, jeśli nie bliższej analizy. Tym razem pozwolę sobie wrócić do tematu, który był już w tym miejscu poruszany - hossy na polskim rynku funduszy.

Kilka miesięcy temu, nawiązując do procesu, jakim jest szybki napływ kapitałów do funduszy akcyjnych, pozwoliłem sobie na zbudowanie porównania trwającej wtedy sytuacji do rozchodzenia się kół na wodzie po rzuceniu weń kamieniem. Przypomnę, że miało to obrazować proces rozchodzenia się informacji o "możliwościach", jakie dają inwestycje w akcje. Stwierdziłem wtedy także, że wraz ze zwiększającą się rzeszą chętnych do inwestowania na rynku akcji, spada krańcowy poziom wiedzy o rynku. Inaczej mówiąc, kolejne osoby, które pojawiają się z pieniędzmi i wpłacają je do funduszy inwestycyjnych wiedzą o rynku niewiele lub zgoła nic. Wskazywałem wtedy na niebezpieczną rolę sprzedawców oraz kampanii reklamowych, które epatując możliwością zysków umniejszają możliwość dostrzeżenia przez potencjalnych inwestorów wielkości ryzyka, jakie za tymi zyskami się kryje. Wspomniany tekst wywołał nawet polemikę ze strony przedstawicieli Izby Zarządzających Funduszami i Aktywami związaną m.in. z moim zarzutem braku równowagi między przekazywaną potencjalnym klientom funduszy informacją o zyskach a informacją o ponoszonym ryzyku.

Piszę o tym dlatego, że sytuacja, która była opisana wtedy, czyli nieuświadomione podejmowanie zbyt dużego ryzyka przez klientów funduszy inwestycyjnych, trwa nadal. Od tamtejszej publikacji w prasie pojawiło się kilka innych wskazujących na dyskusyjne praktyki doradców finansowych, nakłaniających nieprzygotowanych do tego klientów do inwestycji w najbardziej ryzykowne instrumenty. Pojawiły się tam przykłady braku profesjonalizmu w doradzaniu klientom, które były potwierdzeniem sygnalizowanych przez mnie praktyk pośredników finansowych.

Ponad miesiąc temu do akcji wkroczył także regulator. KNF ukarała kilka funduszy za reklamę swoich produktów, która mogłaby wprowadzić w błąd inwestorów. Zadziwiające, że wtedy przedstawiciele IZFiA nie zareagowali równie aktywnie, jak w przypadku publikacji w "Parkiecie" i nie przypomnieli Komisji o swoich działaniach edukacyjnych.

Cała sprawa sprowadza się do tego, że obecnie alokacja kapitałów Polaków rozmija się z ich poziomem akceptacji ryzyka. Trudno przecież przyjąć, że większość powierzających kapitały funduszom, podejmuje przemyślane i podbudowane dogłębną wiedzą pośredników finansowych decyzje o inwestowaniu swoich oszczędności w fundusze o najwyższym poziomie ryzyka. Owszem, stopy zwrotu są wysokie, ale przecież niczego nie ma za darmo - gdzieś ukryte jest ryzyko. Problem w tym, że o nim się nie mówi.

Coraz częściej w prasie pojawiają się teksty studzące atmosferę. W jednym (autorstwa Macieja Samcika) czytamy, że jeszcze w ubiegłym roku Polacy pod względem inwestowania byli jedną z najbardziej ostrożnych nacji w Europie. Dziś, po roku, przeważająca część nowego kapitału płynącego do funduszy kierowana jest do tych, które inwestują tylko w akcje, a w szczególności akcje małych i średnich spółek - czyli funduszy o największym ryzyku inwestycyjnym. Czy Polska nagle się zmieniła? Polacy zamiast "ile można stracić", pytają już tylko "ile można zyskać"?

W sytuacji gdy sygnalizowane jest niebezpieczeństwo pomijania aspektu ryzyka przy podejmowaniu decyzji przez klientów funduszy, gdy dane o angażowaniu się kolejnych Polaków w ryzykowne instrumenty stają się alarmujące, bo grozi to problemami, kiedy rynek zawróci, gdy apeluje się o profesjonalizm i rozwagę osób, które mogą mieć wpływ na decyzje inwestorów, pojawia się wypowiedź wręcz zaskakująca. W ubiegłym tygodniu prezes giełdy warszawskiej pozwolił sobie na zdanie, wobec którego trudno przejść obojętnie. Zwłaszcza teraz. Wyraził on bowiem opinię, że obecne limity zaangażowania OFE na rynku akcji są zbyt niskie. Proponuje on zwiększoną możliwość inwestycji na polskim rynku akcji, przy zmniejszonej możliwości zaangażowania w instrumenty zagraniczne.

Cóż, jest to teza, z którą można dyskutować. Zapewne koronnym argumentem przeciwników takiej zmiany byłoby to, że podniesienie poziomu zaangażowania funduszy emerytalnych na rynku akcji wiązałoby się z narażeniem ich klientów na ponoszenie większego ryzyka. Według propozycji prezesa giełdy, maksymalne zaangażowanie OFE w polskie akcje miałoby wynosić 50 proc. (obecnie 40 proc.). By jednak ubiec taką argumentację, Ludwik Sobolewski miał uzasadnić swoją propozycję zdaniem: "Limit 40-procentowy jest dosyć ostrożny i bez generowania ryzyka dla uczestników OFE można ten limit podnieść do 50 procent".

Czy limit 40 proc. czy 50 proc. jest bardziej odpowiedni dla funduszy, to sprawa, nad którą można debatować. Kto wie, może nawet taka zmiana faktycznie wejdzie w życie, choć przyznam, że podchodziłbym do tego z ostrożnością. Nie to jest tu ważne. Ważne jest to, że zdaniem prezesa giełdy warszawskiej, podniesienie o 25 proc. progu zaangażowania w akcje odbędzie się "bez generowania ryzyka dla uczestników OFE". Prawdę mówiąc, trudno mieć w tej chwili pretensje do kogokolwiek, skoro osoba kierująca giełdą, mająca zapewne szeroką wiedzę z zakresu rynku kapitałowego, pozwala sobie na taką wypowiedź.

Oczywiście, można ironizować i proponować kolejne podniesienie progu zaangażowania w akcje do 60 proc. W końcu to tylko kolejny i mniejszy już wzrost limitu, a więc i tym razem nie wygeneruje on ryzyka dla uczestników OFE. Nie o to tu jednak chodzi. Mam po prostu nadzieję, że było to jedynie przejęzyczenie. Komu jak komu, ale prezesowi giełdy takie słowa nie przystoją. Tym bardziej teraz, gdy problem podejścia do ryzyka przez angażujących swoje środki Polaków jest coraz bardziej palący. Obecnie trwa hossa i nikt nie wie, kiedy się ona skończy. Kto się trochę na rynku zna, to wie, że jednak ten koniec nadejdzie i nie będzie to przyjemne dla nikogo. Tym bardziej dla tych, którzy w ogóle na to nie byli przygotowani.

Trochź techniki

Jesteśmy w połowie lipca. Nie ma tu jakichś szczególnie ważnych dat rynkowych. Sezon urlopowy w pełni. Wydawałoby się więc, że nic szczególnego się nie dzieje.

Gdy spojrzymy na wykres miesięczny kontraktów (wykres 1), to zauważymy,

że lipiec, jeśli notowania zakończą się ponad poziomem z początku miesiąca, będzie piątym z rzędu miesiącem wzrostu cen.

W całej historii notowań kontraktów sekwencja pięciu białych świec pojawiała się dwukrotnie. Szósta nie była już biała.

Wniosek z tego płynący? Jest spore prawdopodobieństwo, że jeśli nie w lipcu, to w sierpniu może pojawić się kolejny lokalny szczyt.

Nie musi to być oczywiście szczyt hossy.

Jak pokazuje to wykres tygodniowy indeksu (wykres 2), popyt sobie na razie radzi.

Z kolejnych siedmiu tygodni sześć przyniosło nowe rekordy hossy. Ostatnio rynek utknął w okolicy dwóch oporów.

Jednym jest górne ograniczenie kanału wzrostowego, a drugim, górne ograniczenie formacji klina zwyżkującego (wykres 3). Popyt sobie nie może z nimi poradzić.

Jako że hossa żywi się wątpliwościami, nie trzeba się liczyć z tym, że na rynku pojawi się spadek cen, który napełni nadzieją serca niedźwiedzi. Nie sądzę jednak, by miałby być to już koniec hossy.

Jeszcze nie teraz, bo oczekujących na spadki jest nadal zbyt wielu.

Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy