Wprawdzie w tym tygodniu doszło do kilku ciekawych wydarzeń, to jednak nie one będą dziś głównym tematem. Nie będzie to ani polska inflacja, ani dynamika amerykańskiej sprzedaży detalicznej, choć obie te publikacje warte są przynajmniej wzmianki, jeśli nie bliższej analizy. Tym razem pozwolę sobie wrócić do tematu, który był już w tym miejscu poruszany - hossy na polskim rynku funduszy.
Kilka miesięcy temu, nawiązując do procesu, jakim jest szybki napływ kapitałów do funduszy akcyjnych, pozwoliłem sobie na zbudowanie porównania trwającej wtedy sytuacji do rozchodzenia się kół na wodzie po rzuceniu weń kamieniem. Przypomnę, że miało to obrazować proces rozchodzenia się informacji o "możliwościach", jakie dają inwestycje w akcje. Stwierdziłem wtedy także, że wraz ze zwiększającą się rzeszą chętnych do inwestowania na rynku akcji, spada krańcowy poziom wiedzy o rynku. Inaczej mówiąc, kolejne osoby, które pojawiają się z pieniędzmi i wpłacają je do funduszy inwestycyjnych wiedzą o rynku niewiele lub zgoła nic. Wskazywałem wtedy na niebezpieczną rolę sprzedawców oraz kampanii reklamowych, które epatując możliwością zysków umniejszają możliwość dostrzeżenia przez potencjalnych inwestorów wielkości ryzyka, jakie za tymi zyskami się kryje. Wspomniany tekst wywołał nawet polemikę ze strony przedstawicieli Izby Zarządzających Funduszami i Aktywami związaną m.in. z moim zarzutem braku równowagi między przekazywaną potencjalnym klientom funduszy informacją o zyskach a informacją o ponoszonym ryzyku.
Piszę o tym dlatego, że sytuacja, która była opisana wtedy, czyli nieuświadomione podejmowanie zbyt dużego ryzyka przez klientów funduszy inwestycyjnych, trwa nadal. Od tamtejszej publikacji w prasie pojawiło się kilka innych wskazujących na dyskusyjne praktyki doradców finansowych, nakłaniających nieprzygotowanych do tego klientów do inwestycji w najbardziej ryzykowne instrumenty. Pojawiły się tam przykłady braku profesjonalizmu w doradzaniu klientom, które były potwierdzeniem sygnalizowanych przez mnie praktyk pośredników finansowych.
Ponad miesiąc temu do akcji wkroczył także regulator. KNF ukarała kilka funduszy za reklamę swoich produktów, która mogłaby wprowadzić w błąd inwestorów. Zadziwiające, że wtedy przedstawiciele IZFiA nie zareagowali równie aktywnie, jak w przypadku publikacji w "Parkiecie" i nie przypomnieli Komisji o swoich działaniach edukacyjnych.
Cała sprawa sprowadza się do tego, że obecnie alokacja kapitałów Polaków rozmija się z ich poziomem akceptacji ryzyka. Trudno przecież przyjąć, że większość powierzających kapitały funduszom, podejmuje przemyślane i podbudowane dogłębną wiedzą pośredników finansowych decyzje o inwestowaniu swoich oszczędności w fundusze o najwyższym poziomie ryzyka. Owszem, stopy zwrotu są wysokie, ale przecież niczego nie ma za darmo - gdzieś ukryte jest ryzyko. Problem w tym, że o nim się nie mówi.