Ogromna zmienność na światowych rynkach (nie tylko akcji, ale również niektórych par walutowych i surowców) to argument za tym, by nie spieszyć się z wymianą gotówki na ryzykowne aktywa. W takich warunkach optymizm może bowiem bardzo szybko zniknąć. Nie warto uprzedzać faktów i włączać się do gry, zanim uwiarygodni się trend wzrostowy. Na razie - nawet mimo silnego piątkowego odbicia w USA i poniedziałkowego skoku w górę na giełdach azjatyckich (Hang Seng zyskał aż 5,9 proc.) - nie ma podstaw, by stwierdzić, że średnioterminowy trend spadkowy już się zakończył. Amerykański S&P 500 odrobił dopiero straty z dwóch spadkowych sesji, wracając do poziomu 1450 pkt. Tymczasem poziom oporu, którego przełamanie upoważniałoby do wieszczenia powrotu hossy, znajduje się dopiero na wysokości blisko 1550 pkt (sierpniowy szczyt, dodatkowo "wzmocniony" przez dołki z czerwca). Trend spadkowy na tyle udowodnił swoją siłę, że wchodzenie na rynek wbrew niemu grozi inwestorom tym, że ich portfele spustoszy kolejna nagła fala przeceny o trudnym do przewidzenia zasięgu. Szczególnie ryzykowne wydaje się podejmowanie decyzji na podstawie różnorodnych przesłanek fundamentalnych, typu piątkowa obniżka stopy dyskontowej przez Fed. Skoro bank sięgnął po takie radykalne środki (a przecież niedawno wydawało się, że nie ma zamiaru rezygnować z twardej polityki antyinflacyjnej), to być może sytuacja jest znacznie poważniejsza niż sądzono. Warto zwrócić uwagę, że ostatnio obawy o światowy wzrost gospodarczy zaczęły wyrażać również rynki surowcowe, nawet te, które wcześniej raczej obojętnie przyglądały się przecenie akcji. Czwartkowe tąpnięcie na rynku miedzi sprowadziło jej ceny poniżej ważnego wsparcia, jakim był majowy dołek (ok. 7000 USD). Naruszenie tego poziomu jest tym istotniejsze, że notowania czerwonego metalu uważane są tradycyjnie za barometr kondycji gospodarki światowej. Jak widać, jest za dużo niewiadomych, by kierować się wyłącznie przesłankami fundamentalnymi, ignorując sygnały płynące z analizy technicznej.