Mimo że z podjęciem decyzji o kupnie akcji warto wstrzymać się do pojawienia się wyraźnych sygnałów technicznych powrotu trendu wzrostowego, to wiele argumentów przemawia za tym, że paniczna wyprzedaż na rynkach była przesadzona w stosunku do czynników fundamentalnych. Wygląda na to, że nawet jeśli obawy rynku okażą się w jakiś sposób uzasadnione, to zostały one z nawiązką zdyskontowane. Skąd takie wnioski? Niezwykle obrazowa jest analiza amerykańskiego indeksu branżowego S&P 500 Financials (SPFin), grupującego ponad 90 spółek z sektora finansowego wchodzących w skład "dużego" S&P 500. W wyniku gwałtownej ucieczki inwestorów od instytucji najbliżej związanych z przeżywającym trudności rynkiem kredytowym, SPFin zanurkował od czerwcowego szczytu do ostatniego dołka o 16 proc., co jak na amerykańskie standardy stanowi minibessę. Konsekwencją tak słabego zachowania akcji sektora finansowego jest to, że różnica między roczną zmianą SPFin a rocznym tempem wzrostu S&P 500 stopniała ostatnio do blisko minus 15 pkt proc. Taką niechęć do branży notowano m.in. w czasie kryzysu rosyjskiego w 1998 r. Dla długoterminowych inwestorów kryzys rosyjski był dobrą okazją do kupowania akcji spółek, które ucierpiały w wyniku wyprzedaży. Za tym, że obecnie może być podobnie, przemawia wyjątkowo niski wskaźnik cena/zysk dla sektora finansowego. Z danych Bloomberga wynika, że C/Z dla firm z indeksu SPFin spadł poniżej 11. Tak niskiej wartości nie notowano jeszcze w całej historii tego wskaźnika (sięgającej 1995 r.), nawet tuż po kryzysie rosyjskim (wówczas C/Z spadł do 13). Tak mocne argumenty przemawiają za tym, że dołek jest już blisko, a być może nawet właśnie się kształtuje. Potwierdzałaby to skrajnie wysoka zmienność, która poprzedzała odbicie w czasie wszystkich korekt spadkowych w ostatnich latach. Wskaźnik zmienności ATR dla indeksu S&P 500 zbliża się do szczytów z okresu II poł. 2000 r.-2002 r.