Wtorkową decyzję rady nadzorczej KGHM niektórzy analitycy i związkowcy nazywają "bezczelnością PiS-u", "skokiem na kasę" czy "korupcją". Przypomnijmy, że odwołany został z funkcji pierwszego wiceprezesa Maksymilian Bylicki, były bliski współpracownik Lecha Kaczyńskiego. Do zarządu wszedł Dariusz Kaśków związany z PiS-em.
Przeciwnicy PiS-u i krytycy obecnego zarządu nie mają wątpliwości, że w tej niespodziewanej roszadzie w KGHM, w którym Skarb Państwa ma około 42 proc., chodzi o pieniądze.
Członek zarządu KGHM zarabia miesięcznie około 60 tys. zł. Według naszych rozmówców, w ramach odprawy może otrzymać wynagrodzenie za czas, który przepracowałby do końca kontraktu, czyli w przypadku M. Bylickiego do 2009 r. Łącznie odchodzący wiceprezes może więc otrzymać blisko 1 mln zł.
Wszystko było uzgodnione?
Ryszard Zbrzyzny, przewodniczący największego związku zawodowego w KGHM i poseł SLD, nie przebiera w słowach. - Jestem pewny, że odwołanie nastąpiło po wcześniejszym uzgodnieniu z panem Bylickim, któremu w najbliższym czasie może zostać zaproponowana jeszcze lepsza posada, choćby w Polkomtelu - mówi zbulwersowany związkowiec. M. Bylicki twierdzi, że nieznane mu są powody, dla których go odwołano.