Samozatrudnieni i przedsiębiorcy (około 1,2 mln ludzi) - również płacą 9 proc. od podstawy, ale podstawą jest zadeklarowana kwota, nie niższa jednak niż 75 proc. przeciętnego wynagrodzenia. Jeśli ustawodawca nie różnicuje skali świadczeń zdrowotnych w zależności od płaconej składki, ekonomicznie nieracjonalne byłoby płacenie więcej niż kwota minimalna - więc zapewne 99,9 proc. uprawnionych płaci miesięczną składkę w wysokości obecnie nieco poniżej 190 zł. Ta grupa płaci w istocie "pogłówny" podatek zdrowotny - czy ktoś zarabia 1 tys. zł jako samozatrudniony, czy 100 tys. złotych jako bardzo pracowity przedsiębiorca, za 190 zł ma takie sam prawa, jak np. wysoko opłacany specjalista, zarabiający rzeczone 100 tys złotych na etacie, któremu pobrano by składkę ponad 8 tys. złotych miesięcznie od takiej kwoty. Przedsiębiorcy i samozatrudnieni są więc wyraźnie uprzywilejowani w stosunku do pracujących na etacie. I raczej nie jest argumentem, że i tak nie korzystają ze znacznej liczby usług, bo wolą "pójść prywatnie" - pracownicy najemni zapewne też tak by woleli, gdyby wcześniej nie zabrano im znacznie więcej a konto świadczeń medycznych. Oczywiście, działalność gospodarcza niesie ze sobą znacznie większe ryzyko niż praca na etacie i musi być opodatkowana niżej, szczególnie w początkowej fazie działania firmy - powstaje jednak pytanie, czy przedsiębiorcy, których firmy działają już długo na rynku i są stabilne, nie powinni wykazywać się wyższym "solidaryzmem społecznym" (patrz: tabela).
Rolnicy (około 2 mln) - tutaj konstrukcja jest piętrowa, tzn. rolnicy płacą składkę na ubezpieczenie emerytalno-rentowe w KRUS, nie płacą zaś osobnej składki zdrowotnej. Ich składka emerytalno-rentowa - oprócz "finansowania" tego co ma w nazwie, czyli rent i emerytur - "finansuje" im (oraz ich domownikom) także ubezpieczenie zdrowotne. Czasownik "finansuje" specjalnie został użyty z cudzysłowem, należy bowiem zauważyć, że dotacja "ze Skarbu Państwa" (czyli z kieszeni innych podatników) zapewnia 91 proc. wydatków Funduszu Emerytalno-Rentowego KRUS. To oznacza, że rolnicy płacą zaledwie 1/10 tego, co powinni, aby ich system emerytalno-rentowy się bilansował, natomiast na system opieki zdrowotnej w ogóle nie płacą. Kwartalna składka na KRUS wynosi obecnie 179 zł, czyli miesięczne obciążenie to niecałe 60 zł. Otwiera to ciekawe możliwości. Na przykład "strategią wygrywającą" może być rejestracja w KRUS ubezpieczenia zdrowotnego (wystarczy gdziekolwiek kupić hektar przeliczeniowy ziemi i zgłosić się do KRUS), a następnie udanie się do pracy np. do Wielkiej Brytanii. Za dwie godziny pracy za tamtejszą stawkę zbliżoną do minimalnej wykupuje się w kraju nie tylko opcję jakiejś minimalnej emerytury czy renty w przyszłości, ale także bieżącą opcję leczenia w kraju. Teoretycznie bez ograniczeń co do kosztu leków i procedur i teoretycznie bez ograniczenia czasu pracy krajowych lekarzy i pielęgniarek nad taką osobą. W praktyce nie są to ograniczenia większe niż kogoś, kto w kraju płaci za tę samą usługę np. dziesięciokrotnie drożej, pracując na etacie, i polegają na staniu w kolejce, tudzież podejmowaniu działań, by kolejkę obejść. Nie trzeba jednak wcale wyjeżdżać za granicę - 60 zł miesięcznie to obecnie mniej niż dniówka pracy robotnika niewykwalifikowanego na większości terytorium naszego kraju - za taki nakład ubezpieczony w KRUS kupuje sobie (i domownikom) teoretycznie nieograniczoną ilość leków i procedur medycznych, nie wspominając o lekarzach, którzy do tej pracy przygotowują się latami, a następnie ciągle szkolą. Skoro dostęp do pracy lekarza można uzyskać praktycznie za darmo, to nie dziwi, że lekarz musi pracować na trzech etatach, a i tak zarabia mniej niż pan przychodzący przykleić mu kafelki na ścianę, pracujący na czarno i ubezpieczony w KRUS.
Kto korzysta,
a nie płaci?
Emeryci. Oczywiście, nikt nie oczekuje, żeby płacili, skoro całe życie łożyli na służbę zdrowia. Trzeba jednak pamiętać, że w Polsce najszybciej w skali całej Europy przechodzi się na emeryturę (średnio w wieku 56 lat) i każde ułatwienia we wczesnym przechodzeniu na emeryturę pogłębiają nierównowagę m.in. w systemie finansowania służby zdrowia. Po pierwsze, taka osoba przestaje pracować, a więc wpłacać jakiekolwiek pieniądze do systemu (np. opieki zdrowotnej), a po drugie, dociąża ten system, zwiększając wypłaty na emerytury i inne świadczenia.
Renciści. Problemem pozostaje wciąż wysoka liczba rent wyłudzanych, choć sytuacja wyraźnie się poprawiła od paru lat, czyli od czasów, kiedy Polska miała najwyższy w krajach OECD (ponadtrzykrotnie wyższy niż średnia OECD) odsetek wydatków na rencistów. Obecnie napływ nowych rencistów jest niższy niż średnia w krajach OECD, a średni roczny odpływ z systemu rentowego jest większy niż średnia OECD. Nasze wydatki na renty wciąż są jednymi z wyższych w OECD w odniesieniu do PKB, jednak znacznie bardziej niepokojące jest to, że mamy do czynienia z efektem substytucji rent (które teraz uzyskać relatywnie trudno), czyli wysyłaniem ludzi na emerytury pomostowe oraz wcześniejsze emerytury. Eksperci OECD zauważają, że najprawdopodobniej znaczny sukces w ograniczaniu liczby rencistów wynika z szerokiego otwarcia się możliwości związanych z tymi emeryturami - co obrazowo przedstawia wykres. To dodatkowe obciążenie także systemu opieki zdrowotnej, gdyż mniej niż w innych krajach osób składa się na leczenie większego niż w innych krajach odsetka osób pozostających poza rRolnicy. Jak zaznaczono powyżej, rolnicy efektywnie nie płacą na służbę zdrowia. Gdyby zerwać z przywilejem prawie 91-proc. dofinansowywania rolnikom emerytury, renty i składki zdrowotnej i np. zobowiązać rolników do wpłacania co miesiąc 190 zł (tyle co samozatrudnieni i przedsiębiorcy, czyli na bazie 70 proc. średniej krajowej) na ubezpieczenie zdrowotne swoje i domowników, to biorąc pod uwagę, że mamy około dwóch milionów rolników, oznaczałoby to roczne wpływy prawie 4,6 mld zł. Gdyby połowę tej kwoty przeznaczyć na podwyżki dla lekarzy, a drugą połowę na podwyżki dla pielęgniarek i położnych, to ci pierwsi dostaliby - tylko z tego tytułu - ponad 2300 zł podwyżki, a pielęgniarki i położne - około 950 zł. Ktoś powie, że może rolnik tyle nie zarabia. Jeśli jednak praca na roli nie pozwoli mu pokryć własnego ubezpieczenia zdrowotnego, to być może powinien być to sygnał, aby zacząć pracować w miejscu pozwalającym pokryć część kosztów własnego ubezpieczenia zdrowotnego (składka odzwierciedlająca realne koszty zapewne musiałaby być wyższa). Ponadto, w obecnej sytuacji gospodarczej wspomniana stawka to równowartość dwóch, może trzech dniówek robotnika niewykwalifikowanego w większości miejsc Polski i w ciągu miesiąca każdy zdrowy człowiek jest w stanie tyle zarobić. Problem niewątpliwie trudny zarówno politycznie, jak i społecznie, którego rozwiązanie potrwa dłuższy czas, ale może należy zacząć na ten temat poważnie rozmawiać?