Pozostałe 4,3 proc., za które OFE i tak kupują obligacje skarbowe, trafiałyby na osobne konto w ZUS.Środowisko naukowe postanowiło włączyć się do dyskusji na ten temat. Na debacie w Szkole Głównej Handlowej pojawiło się wiele propozycji, w tym bardziej restrykcyjnych niż zgłoszone przez resorty pracy i finansów.
Ludwik Kotecki, wiceminister finansów, tłumaczył, że jest przynajmniej pięć ważnych powodów, by wprowadzić te zmiany. Ich przeciwnicy twierdzą, że to tylko reakcja MF na doraźne potrzeby. – System emerytalnej w części OFE generuje dużą część długu. W ciągu dziesięciu lat jest to 13 proc. PKB – mówił Kotecki. Dodał, że bez tego obciążenia mielibyśmy poziom długu w granicach 35 proc., jak Czesi czy Słowacy. Kotecki przypominał, że w związku z wymaganą przez UE liberalizacją zasad inwestowania OFE część oszczędności trafi za granicę. Zmiana przepisów pozostawiłaby w Polsce więcej kapitału.
– W Szwecji, na którą powołują się twórcy reformy, do funduszy trafia 2 proc. wynagrodzenia z 18 proc. składki – mówiła prof. Leokadia Oręziak z SGH. Opłat od składki nie ma, a za zarządzanie wynosi 0,19–0,5 proc. – Silne ekonomicznie kraje potrafiły się oprzeć presji międzynarodowych instytucji finansowych. W Polsce 14 milionów osób płaci podatek na rzecz 14 firm – mówiła Oręziak.
Witold Orłowski, doradca PricewaterhouseCoopers, stwierdził, że głównym problemem są nie OFE, lecz demografia. – Reformę przygotowano tylko po to, by stworzyć motywację do dłuższej pracy i by więcej oszczędzać – mówił. – Rolę OFE mógłby odegrać pewnie fundusz w ramach ZUS, w którym część środków byłaby lokowana, a nie przejadana – ocenił.
Z kolei prof. Tadeusz Szumlicz z SGH przypomniał, że w czasie przygotowywania reformy planowano, iż do OFE trafiać będzie 20 proc. składki emerytalnej. – Przyjęto jednak, że będzie to 20 proc. całej składki emerytalno-rentowej. Dziś powołano by komisję śledczą w tej sprawie – mówił.