Jeszcze do niedawna umacnianie się dolara oznaczało zazwyczaj odwrót inwestorów od rynków wschodzących. W ubiegłym tygodniu złoty zyskał wobec euro niemal 8 gr i wykazał dużą odporność na problemy budżetowe Grecji. Sprawdza się tym samym scenariusz nakreślony przez sporą część ekonomistów, którzy uznali, że złoty jest niedowartościowany.

Średnia prognoz ekonomistów ankietowanych przez agencję Bloomberg sugeruje, że na koniec 2010 r. za euro płacić będziemy już 3,8 zł. Najwięksi optymiści – czeski CSOB, francuski Calyon czy skandynawski SEB – wskazują, że złoty umocni się do 3,2–3,55 EUR/PLN. Z kolei ekonomiści Bank of America/Merrill Lynch, wybiegając dalej w przyszłość, oceniają, że na koniec 2011 r. za euro płacić będziemy już tylko 3 zł (na koniec tego roku spodziewają się kursu 3,75 EUR/PLN).

Według analityków Goldman Sachs lepsza kondycja polskiej gospodarki w porównaniu z resztą krajów europejskich oznaczać może, że po rozpoczęciu cyklu podwyżek stóp procentowych Rada Polityki Pieniężnej będzie zmuszona podwyższyć koszt pieniądza w większym stopniu niż Europejski Bank Centralny. A to sprzyjać będzie napływowi inwestorów do naszego kraju.

Mniej skłonni do optymizmu są ekonomiści Pekao, którzy ostrzegają przed wyhamowaniem ożywienia gospodarczego i przed wzrostem obaw o kondycję budżetu. Ich zdaniem za euro pod koniec roku trzeba będzie płacić już 4,25 zł.

W tym tygodniu kluczowe dla rynków walutowych będzie wtorkowe spotkanie ministrów finansów krajów Unii Europejskiej, po którym powinno być więcej wiadomo, na czym ma polegać pomoc dla borykającej się z deficytem Grecji.