Od 17 czerwca banki, zanim sprzedadzą jednostki funduszy czy produkty strukturyzowane, muszą sprawdzić, jaka jest wiedza klienta o inwestycjach oraz nastawienie do ryzyka. Tak nakazuje unijna dyrektywa. – W bankach taki test powinien być przeprowadzony, zanim pracownik zacznie rozmawiać o możliwościach inwestycyjnych. Wtedy będzie wiedział, jak rozmowę przeprowadzić, o jakich rodzajach ryzyka mówić – tłumaczy Paweł Dziekoński, starszy menedżer w firmie doradczej Deloitte.
Rzeczywistość jest inna. Jedynie w co piątym oddziale banku, do którego zawitał przedstawiciel Deloitte (chciał zainwestować na rok 30 tys. zł), pracownicy trzymali się procedur i najpierw poprosili o wypełnienie testu. W 80 proc. badanych oddziałów sprzedawca rekomendował określone produkty bez oceny, jakie ryzyko klient jest w stanie zaakceptować. – Weryfikacja dostosowania instytucji finansowych do dyrektywy MiFID jest jednym naszych strategicznych działań w tym roku. Oprócz tego będziemy to sprawdzać podczas inspekcji prowadzonych w bankach – mówi Marta Chmielewska-Racławska z urzędu Komisji Nadzoru Finansowego.
W większości wypadków dopiero po przeprowadzonej rozmowie z klientem, już po tym podjęciu przez niego decyzji w co zainwestować, pracownik banku mówił, że musi on wypełnić test. – Robił to, bo system informatyczny mu o tym przypominał. Bez testu transakcja nie zostałaby zaakceptowana. To oznacza, że test nie spełnia obecnie swojej funkcji – twierdzi Dziekoński. Już po przeprowadzeniu testu mogło się okazać, że wybrany przez klienta produkt nie jest adekwatny do ryzyka, które jest on w stanie zaakceptować. Wtedy pracownicy banku prosili klienta o podpisanie zaświadczenia, że kupuje dany produkt na własne ryzyko.
Z badań Deloitte wynika, że 80 proc. bankowców, opowiadając o danym funduszu, o jego wynikach, zastrzega, że są to rezultaty historyczne i nie dają gwarancji na podobny wynik w przyszłości. Tylko 8 proc. w rozmowie z przedstawicielem Deloitte zapewniało zyski.