Planowanie budżetów na przyszły rok trwa. Zdecydowana większość instytucji wie już, jakie przychody powinna osiągnąć w 2011 r. W kilku przypadkach projekcja opiera się na założeniu obrotów o podobnej skali, co w 2010 r. Te zaś są dość wysokie. W listopadzie i w maju przekroczyły 50 mld zł, co było rekordem. Podczas debiutu PZU?padł też dzienny rekord wartości transakcji akcjami na parkiecie.
To właśnie od obrotów zależy gros przychodów biur. Wprawdzie część bardzo dużych transakcji (m.in. sprzedaż walorów Lotosu i PGE przez Skarb Państwa czy PZU?przez Eureko) nie podlega podobnym stawkom, jakie pobierane są przy mniejszych zleceniach, ale generalnie można założyć, że wolumeny na rynku przekładają się na kondycję finansową branży.Przyjęcie założenia, że przychody będą zbliżone do tych z tego roku, oznacza nie tylko duże obroty na rynku. Będzie to możliwe tylko wtedy, kiedy kursy akcji nie runą w dół. Wtedy wiele biur może mieć problemy z wyceną własnego portfela oraz uzyskaniem dochodów z oferowania. Na te ostatnie liczą zwłaszcza mniejsze podmioty, które czekają na swój moment.
Brokerskie biura mają dodatkowy problem z zaplanowaniem przyszłorocznych wydatków. Tematem numer jeden jest bowiem wymiana systemu transakcyjnego przez GPW, która wymusza odpowiednie dostosowania po stronie biur.
Już raz – rok temu – branża ćwiczyła podobną rewolucję przy okazji zmiany systemu przez Krajowy Depozyt Papierów Wartościowych. Nowe rozwiązanie – KDPW_Stream – kosztowało sam Depozyt około 20 mln zł?(władze spółki przyznają, że wydatki byłyby trzykrotnie wyższe, gdyby system nie był tworzony przez własnych informatyków, ale zamówiony u dostawcy IT).
Brokerzy nie mogą jednak pozwolić sobie na luksus utrzymywania zespołu informatyków i zdają się na usługi zewnętrzne (rynek zdominowały dwie firmy –?Asseco Poland i Sygnity). – Problem w tym, że teraz nakłady będą znacznie większe. Wiele biur nie będzie chciało bowiem instalować kolejnych nakładek na swoje systemy. Jest wola, aby wykorzystać sytuację i poszukać dostawców zagranicznych, żeby wyjść z „zaklętego duetu” polskich serwisantów. A to może kosztować – mówi szef jednego z dużych biur.