Faksem z Gdańska
Obecna awantura wokół PZU ujawnia naturę tzw. zgniłego kompromisu, jaki zazwyczaj rodzi się na skrzyżowaniu gospodarki i polityki. Polityka była i jest obecna w każdej fazie tego prywatyzacyjnego przedsięwzięcia.Koncepcja prywatyzacji tej firmy powstawała w czasie, gdy narastały społeczne uczulenia do przejmowania kontroli nad polskim sektorem finansowym przez kapitał zagraniczny. Stąd wziął się asekurancki zapis w ?Kierunkach prywatyzacji na rok 1999?, zwiastujący sprzedaż pakietu mniejszościowego w drodze publicznej oferty giełdowej.W momencie, gdy rząd zmienił koncepcję giełdową na sprzedaż 30% akcji inwestorowi strategicznemu, oczy i uszy polityków skierowały się w tym kierunku, wietrząc okazję do rozróby. Komisja sejmowa pospieszyła się z zakazem sprzedaży więcej niż 15% akcji. W październiku 1999 r., kiedy wyłączność negocjacyjną otrzymało konsorcjum Eureko + BIG-BG SA, ustępujące renomą konkurentowi (francuskiej firmie ubezpieczeniowej AXA), ożywiła się giełda plotek i domysłów.Uzyskana cena, wartościująca całe PZU na ponad 10 mld zł i przekraczająca wyceny eksperckie, nie uśmierzyła podejrzeń. W toku dochodzeń sejmowych odsłoniły się kulisy kontraktu i węzeł sprzeczności, w jakie wpakował się Skarb Państwa, lawirując pomiędzy naciskami fiskalnymi, ryzykiem politycznym i nadmiernymi wpływami zarządu firmy. Jasne stało się, że inwestor zapłacił dobrą cenę, oczekując, że toruje mu to drogę do kontroli nad firmą, czyli zdobycia 65% naszego rynku ubezpieczeniowego.Potwierdzały to zapisy dotyczące układu zarządzania, idące dalej niż przekazanie inwestorowi 30% akcji. Dając dodatkowy oręż krytykom, Ministerstwo Skarbu Państwa forsowało ? bez powodzenia ? bezprzetargową sprzedaż inwestorowi kolejnego pakietu 20-25% akcji.Obecnie mamy impas i sporo niejasności, a całe przedsięwzięcie utknęło pośród zgniłych kompromisów. Wpływy do budżetu są duże, ale nie tak duże, jakie byłyby osiągalne, gdyby inwestor (niekoniecznie Eureko) opłacił wprost przekazanie kontroli nad firmą i rynkiem ? wprost, tzn. poprzez akcje, a nie przez mętne układanki w zarządzie i radzie nadzorczej. To jednak wywołałoby burzę, czyli nie mieściło się w polu politycznej dopuszczalności.Mamy zatem owoce przecięcia polityki i gospodarki, nie po raz pierwszy zresztą. Inwestor nie wie, co dalej i trudno oczekiwać, by angażował się w pełni w firmę przy takich znakach zapytania. Wygoda powstałego układu z punktu widzenia zarządu PZU przestała być wygodna, gdyż zarząd odwołano. Ministrowi lawirowanie nie na wiele się zdało i jego los wisi na włosku. Chwiejny rząd znalazł się w ogniu krytyki.Nie widać zadowolonych. Czyli normalka ? takie właśnie są efekty ingerencji polityki w domenę ekonomicznej racjonalności!
JANUSZ LEWANDOWSKI