Co robić, kiedy elastyczność cenowa popytu na jakieś dobra jest niska, a krajowa podaż maleje? Gdyby takie podchwytliwe pytanie postawić przedszkolakom ekonomii, zakrzyknęliby mutującymi się głosami: zwiększyć, kurna olek, podaż!I miałby rację ten kwiatuszek młodzieży niepolitycznej. Gospodarka jest w końcu otwarta, ale przecież nie tak do końca. Zawsze można ją jeszcze trochę odemknąć, uzupełniając podaż krajową importem. A już w przypadku żywności naprawdę jest co otwierać. Po latach transformacyjnych eksperymentów ten kawalek rynku wyglada niczym syrenka 105-bis na płatnej autostradzie. Absolutne muzeum. Groźne dla użytkownika. Niebezpieczne dla otoczenia.Tak więc elementarna instrukcja rozbrajania szoku podażowego pasuje do nas jak ulał. Następstwa byłyby bez wątpienia nieprzyjemne dla tych krajowych producentów, którzy zostali na rynku i liczyli na zamki z wieżyczkami, basenami i kortami tenisowymi. Ale większość konsumentów byłaby podobnym postępowaniem decydentów od polityki gospodarczej zachwycona. W końcu nikt nie lubi być walony po łbie podatkiem inflacyjnym i faszerowany fatalistycznymi usprawiedliwieniami, że w tej kwestii nic nie dało się zrobić.Początkujący studenci daliby sobie radę z szokiem podażowym. Ale studenci ekonomii, to dzieci. A nawet więcej: są nimi po trochu wszyscy ekonomiści. Może z paroma zdziadziałymi wyjątkami (tu nasłany przez prezesa daimonion politycznej poprawności ?zdeletował? kilka linijek, argumentując, że są one nie na temat). Prawdziwą roztropnością przy prostych pytaniach wykazują się za to, jak wiadomo, podejmujący decyzje gospodarcze politycy. A ci na elementarzowe pytanie o sposoby zapobiegania szokom podażowym (po uprzednim przełożeniu kwestii na polski) odpowiadają: trudna sprawa, trzeba pomyśleć, nie spieszyć się, rozważyć...Więc się rozważa. A tymczasem w powszechnym obiegu znalazło się znów sformułowanie-wytrych: ?oczekiwania inflacyjne?. Oczekiwania inflacyjne mają tym razem służyć za uzasadnienie pogłosek o możliwej podwyżce stóp procentowych. Plotka o nadzwyczajnym posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej musiała zdziwić członków RPP, którzy na podstawie lektury gazet i serwisów mogli się dowiedzieć, że rynek i tak już w zasadzie zdyskontował ewentualną podwyżkę o 200 pkt. bazowych.Członkowie Rady powinni skakać z radości. Obyło się bez nadzwyczajnych posiedzeń. Obeszło się w ogóle bez ruszania oficjalnych stóp procentowych. Na rynku pojawiła się najpierw pogłoska, a później ta pogłoska, żywiąc się sama sobą, stała się faktem. Co najmniej do najbliższego posiedzenia RPP, czyli do konca miesiąca, mamy więc faktyczne zaostrzenie polityki monetarnej bez jej formalnego zaostrzenia.Dzięki temu Rada może spokojnie wybrzydzać na gospodarczych niedecydentów, cieszyć się owocami własnego rygoryzmu, a równocześnie unikać krytyki ze strony tych, którzy uważają, że kolejne podwyżki stóp procentowych byłyby w obecnej sytuacji błędem. Czy to nie przyjemne?Niekłamana przyjemność czerpana z tej komfortowej sytuacji przebija z dość w sumie mętnego wywiadu, jakiego członek Rady, Bogusław Grabowski, udzielił PAP. ?Nie możemy pozwolić sobie na to, by wzrost cen żywności, nawet jeśli on nie wynika z czynników monetarnych, poprzez oczekiwania inflacyjne przenosił się na cały proces inflacyjny, podwyższając poziom inflacji?.Co to znaczy? Rynek z takich wypowiedzi czyta, co chce. Nie ma zawieszenia ceł na import; są niewystaczające kontyngenty; żywność dalej będzie drożała; znaczy ? Rada podwyższy stopy.Ale przecież ścieżka aprecjacyjnej dezinflacji wcale nie musi prowadzić przez wzrost realnych stóp. Znacznym skrótem byłaby ścieżka kursowa. I tu RPP ma spore możliwości, negocjując z rządem wysokość salda na specjalnym rachunku dewizowym. Rada wcale nie musi walczyć stopami z mułowatymi, politycznymi niezgułami. Są subtelniejsze sposoby.W sumie sprawa wydaje się dość prosta: albo będzie klasyczne, odważne podejście do szoku podażowego, polegające na otwarciu rynku, albo w odpowiedzi na presję inflacyjną nastąpi aprecjacja złotego. Ale bez podwyżek stóp.
Janusz JANKOWIAK