Poszukiwanie prawidłowości występujących na rynku kapitałowym jest ulubionym zajęciem wszystkich chyba inwestorów i analityków. Mamy więc wiele narzędzi do ich wykrywania i bardzo wiele różnorodnych obserwacji. Od bardzo skomplikowanych metod matematycznych, przez analizę techniczną, teorię fal, liczby Fibonacciego, aż do stosunkowo prostych konstatacji (weryfikowanych później przy zastosowaniu aparatury statystycznej). Oczywiście, najlepiej jest, jeśli dana prawidłowość powtarza się regularnie i jest użyteczna w prognozowaniu przyszłości, a przynajmniej jeśli dzięki jej znajomości można nieco zwiększyć efektywność inwestowania lub chociaż poprawić sobie samopoczucie.Mamy więc również sporą liczbę różnego rodzaju cykli (123-dniowy, 385-dniowy, 55-tygodniowy, 106-tygodniowy, 9-miesięczny itd., itp.) oraz efektów (efekt dnia tygodnia, efekt stycznia, czerwca, października itp., itd.). Wiele z nich jest z mniejszym lub większym skutkiem wykorzystywanych przez inwestorów, wiele też jest stosowanych przez analityków do prób wyjaśniania tego, co dzieje się na rynku. Wśród nich znajduje się również nieco zapomniany cykl prezydencki. Co ciekawe, nie przypominam sobie, aby pojawiał się on ostatnio w komentarzach rynkowych lub większych opracowaniach. A przecież bieżący rok jest niewątpliwie rokiem wyborów kilku prezydentów. Wystarczy wspomnieć o takich krajach, jak np. Rosja, Stany Zjednoczone czy choćby Polska.Cykl prezydencki jest dość wdzięcznym instrumentem analitycznym, gdyż do jego wyznaczania nie jest wymagana umiejętność zastosowania szybkiej transformaty fourierowskiej. Mało tego, nie jest wymagana nawet znajomość polityki (na której i tak wszyscy się doskonale znają, podobnie jak na giełdzie) i nie ma konieczności analizowania jej związków z gospodarką. Ten ostatni element jest szczególnie nieużyteczny w polskich warunkach. U nas wszyscy kandydaci na prezydenta, niezależnie od programów partii i ugrupowań, z którymi są związani, chcą, żeby było dobrze. Co prawda, nie bardzo wiadomo, jak dobrze ma być i jak ten wielce pożądany stan kandydaci zamierzają osiągnąć, jednak już sama deklaracja dążenia do tego celu powinna popchnąć giełdowe notowania ku nowym szczytom. Dziwne, że jeszcze do tego nie doszło, wszak nie ma żadnego niebezpieczeństwa, że prezydentem zostanie ktoś, kto chciałby cokolwiek pogorszyć. Prawdopodobnie winą za to należy obarczyć komentatorów giełdowych, którzy w swoich wypowiedziach i publikacjach uporczywie pomijali fakt istnienia cyklu prezydenckiego.Mówiąc nieco bardziej poważnie, bezpośrednia analiza wpływu polityki na gospodarkę oraz analiza programów wyborczych kandydatów na prezydenta nie jest konieczna również w innych krajach, takich jak Stany Zjednoczone. Z badań statystycznych przeprowadzonych w USA obejmujących okres od 1950 do 1995 r. wynika, że stopa zwrotu w latach poprzedzających wybory prezydenckie była wyższa niż średnia dla wszystkich lat tego okresu. Również wyższy niż normalnie był odsetek miesięcy przynoszących zyski, średnia miesięczna stopa zwrotu zaś w latach przedwyborczych była znacząco wyższa niż przeciętna. Nieco tylko gorsze wyniki uzyskiwali inwestorzy w latach, w których odbywały się wybory. Najgorsze zaś pod tym względem okazały się lata następujące po wyborach. I to bez względu na to, kto je wygrał!Z układu tego cyklu można by wnioskować, że prezydenci tak prowadzą politykę, by największe korzyści gospodarcze ujawniły się przed kolejnymi wyborami, co znakomicie ułatwia prowadzenie następnej kampanii i zwiększa ich szanse na reelekcję. Bezpośrednio po wyborach zaś wprowadzają najbardziej niepopularne przedsięwzięcia. Jednak być może rzeczywiste przyczyny występowania cyklu prezydenckiego są zupełnie inne i bardziej złożone.W ostatnim czasie cykl ten nieco się rozkalibrował. Co prawda, ubiegły (przedwyborczy) rok dał stopę zwrotu godną pozazdroszczenia: 25% Dow Jones i 86% Nasdaq, jednak bieżący (wyborczy) jak do tej pory rozczarowuje ? bilans ledwie na zero. A rok powyborczy tuż, tuż.W naszych warunkach można mówić co najwyżej o pośrednim oddziaływaniu cyklu prezydenckiego. I to nie naszego, rodzimego, lecz tego importowanego z USA. W Polsce dopiero trzeci raz będziemy mieli okazję wybierać prezydenta, trudno więc mówić o jakiejkolwiek bazie statystycznej niezbędnej do badania tego cyklu. Po drugie, choć rola prezydenta w naszym kraju jest oczywiście ogromna, to jednak o wiele większe znaczenie dla gospodarki i giełdy mają wybory parlamentarne. Jeśli prześledzimy przebieg cyklu w naszej krótkiej giełdowo-wyborczej historii, to wnioski będą mocno niejednoznaczne: stopa zwrotu w przedwyborczym 1994 r. wyniosła ? 40%, wyborczym 1995 r. + 1,5% i powyborczym 1996 r. + 89%. Przedwyborczy 1999 r.: + 41%, wyborczy bieżący ? na razie niemal tyle samo, ile w 1995 r. Jednym słowem ? na przekór Stanom ? w przyszłym roku hossa!?
ROMAN PRZASNYSKI