Perspektywy azjatyckich spółek internetowych

W ciągu zaledwie ostatnich sześciu miesięcy drastycznie zmieniły się nastroje w azjatyckiej branży internetowej. O ile jeszcze w pierwszych miesiącach 2000 r. panowała wręcz euforia związana z bardzo udanymi debiutami spółek, których nazwy kończą się na ?.com?, teraz większa część z nich broni się przed upadkiem.

Analitycy cytowani przez ?Business Week? zgodnie twierdzą, że rynek przeszedł już z pierwszego etapu szybkiego wzrostu w fazę konsolidacji i teraz tylko najsilniejsi mają szanse na utrzymanie się na rynku. Wśród nich znajdą się najprawdopodobniej firmy popierane przez silnych zagranicznych partnerów, takich jak Microsoft, AOL czy Yahoo! lub spółki, w które zainwestowali bogaci, miejscowi biznesmeni.Ostra rywalizacja o przetrwanieAnalitycy podkreślali, że zmiany, jakie zachodzą w azjatyckiej branży internetowej, są korzystne i obrazują coraz wyższy poziom rozwoju sieci komputerowej w tej części świata. Podkreślają jednak, że brakuje tam kapitału, aby wszystkie rozpoczęte przed rokiem czy kilkoma miesiącami projekty miały szanse przetrwania. Skończyły się czasy, kiedy każda pierwotna oferta publiczna spółki internetowej wywoływała szał wśród inwestorów, którzy szturmowali biura maklerskie drzwiami i oknami, by złożyć zapisy. Na rynku pozostają więc najwięksi i najbardziej znani, pochłaniający niektóre mniejsze spółki z branży, inne zostawiając na pastwę losu. Jedną z takich firm jest Tom.com., należąca do miliardera z Hongkongu ? Li Ka-shinga. Inne przedsięwzięcia w zasadzie skazane na sukces to m.in. Chinadot.com Corp., którego właścicielem jest America Online, czy Xinhua ? oficjalna chińska agencja informacyjna. Nową ?gwiazdą? jest świadcząca usługi związane z przesyłaniem poczty elektronicznej inna chińska firma ? 163.net, która na początku bieżącego miesiąca została kupiona za 48 mln USD przez Tom.com.Właśnie na rynku chińskim, ze względu na jego ogromny potencjał, szanse na przetrwanie ma największa liczba firm internetowych. Na strategicznego inwestora czekają bądź już go pozyskały m.in. znane w tym kraju portale Sohu.com i Netease.com. Pierwsza z nich, której akcje od lipca staniały na tamtejszej giełdzie aż o 30%, poinformowała już o zawarciu porozumienia o współpracy z Chinadot.com, co większość obserwatorów uznała za zalążek pełnej fuzji obu firm. Nie należy też zapominać o Alibaba.com. Za pośrednictwem jej stron chińscy producenci mogą w łatwy sposób pozyskać zagranicznych kontrahentów (patrz artykuł str. VI).Jednak wiele mniej znanych, średniej wielkości portali boryka się już z większymi problemami. Wśród ofiar konkurencji w branży mogą znaleźć się również świadczące usługi internetowe za pośrednictwem telefonów komórkowych ? singapurska firma MediaRing.com i koreańska Serome Technology, które po bardzo udanych debiutach zanotowały już ponad 70-proc. spadek kursu akcji. Inny segment rynku, mający przed sobą nie najlepsze perspektywy, to tzw. inkubatory internetowe. Przykładem tego, że również w tym sektorze nie dzieje się najlepiej, może być zamknięcie w ubiegłym miesiącu, przez należącą do singapurskiego potentata finansowego Roberta NG spółkę developerską Sino Land, inkubatora Base88.Słabi szukają inwestorówNieprawdziwe jest już mniemanie szefów i właścicieli niektórych spółek internetowych z Dalekiego Wschodu, że w razie problemów finansowych z pewnością znajdą one silniejszego partnera gotowego w nie zainwestować. ? Jesteśmy w trakcie poszukiwań firm internetowych, które moglibyśmy przejąć, jednak muszą one spełniać wysokie standardy. Przede wszystkim patrzymy na liczbę odwiedzin ich stron oraz kwalifikacje ich pracowników ? mówi cytowany przez ?Business Week? Michael Robinson, dyrektor notowanej na giełdzie w Hongkongu firmy Renren Media, która również w ubiegłym miesiącu zdecydowała się na redukcję kosztów, zwalniając 102 spośród 270 zatrudnionych w niej osób. Los porzuconego może spotkać np. singapurską spółkę Catcha.com, która nieudaniebiutowała na giełdzie w maju tego roku i szuka teraz nabywcy.Zostaną najsilniejsiWśród dalekowschodnich ?myśliwych? zdolnych do przejmowania mniejszych firm internetowych, można ? poza Chinadotcom i Tom.com, wymienić inną spółką z Hongkongu ? Pacific Century Cyberworks, która jest kontrolowana przez syna Li Ka-shinga Richarda Li. W Korei za jedną z najpotężniejszych firm internetowych, której łupem stają się mniejsze spółki tej branży, jest Daecom, należąca do potężnego czebola LG Group.Na rynku indyjskim najpotężniejszą obecnie firmą internetową jest Rediff.com. Została ona upubliczniona wiosną br. i z ówczesnej pierwotnej oferty sprzedaży akcji pozyskała 55 mln USD. ? Przyszłość Rediff wygląda bardzo dobrze. Stworzenie tej firmy było jednym z pierwszych internetowych projektów w Indiach na taką skalę i dzięki temu ten popularny portal zdobył ogromny udział w rynku ? mówi Viju George, analityk branży internetowej z Kotak Securities w Bombaju, dodając, że innym spółkom bardzo ciężko jest teraz wejść na rynek i najczęściej zostają one wchłonięte przez Rediff. Taka strategia odbija się jednak negatywnie na notowaniach spółki, która w ostatnim czasie wyraźnie tanieje. ? Dzieje się tak, ponieważ 65% przychodów generuje z należących do niej mniejszych spółek zależnych, którym różnie wiedzie się na rynku ? tłumaczy Viju George. Kłopoty na giełdzie z podobnych powodów mają również inni, wspomniani już wcześniej dalekowschodni potentaci. Na przykład, akcje Chinadotcom, który z emisji akcji pozyskał już 450 mln USD i zamierza przeznaczyć na przejęcia przynajmniej 200 mln USD, w tym roku staniały już o 75%. Najgorzej wiedzie się jego spółce zależnej z Hongkongu Hongkong.com, której notowania spadły aż o 90% od początku stycznia 2000 r.Takich kłopotów nie mają czołowi światowi potentaci internetowi, którzy dochody generują na największych rynkach i mogą duże środki przeznaczyć na ekspansję w różnych częściach naszego globu. Na Dalekim Wschodzie dużą aktywność wykazują m.in. Yahoo!, America Online i Microsoft. Yahoo! ma ambicje wyjść poza Japonię, gdzie ma bardzo silną pozycję, również na sąsiednie rynki. Amerykańskiej firmie udało się już częściowo zrealizować ten plan w Hongkongu. Tamtejsi internauci częściej już korzystają z lokalnych stron Yahoo! niż z usług oferowanych przez miejscowych potentatów, takich jak wspomniany już Hongkong.com, czy Renren.com. W lipcu br. ruszył również portal Yahoo! India, który od razu rozpoczął w tym kraju serię akwizycji, wchłaniając m.in. lokalną dużą firmę IndiaFM.com.Niektórzy liczą na NasdaqNiewielka stabilność i słaba przejrzystość azjatyckich rynków akcji spowodowały, że niektóre z tamtejszych firm internetowych w inny sposób starają się pozyskać kapitał. Tak jest np. w przypadku spółki Asiacontent, która tworzy lokalne strony dla takich firm, jak MTV czy CNet. Zdecydowała się ona na wprowadzenie swoich akcji na Nasdaq i dzięki tej operacji, przeprowadzonej w kwietniu br., pozyskała 70 mln USD. Niefortunny termin debiutu spowodował jednak, że od tej pory jej notowania spadły aż o 75% i spółka znalazła się w tarapatach finansowych. Dyrektor zarządzający Asiacontent Chris Justice mówi, że comiesięczne koszty działalności firmy pochłaniały w drugim kwartale 2000 r. aż 3 mln USD. Aby je zredukować, zdecydowano się więc na zmianę strategii. Zrezygnowano z ekspansji na dalekowschodnich rynkach wschodzących, takich jak Chiny czy Indie i postanowiono skupić się na bardziej rozwiniętych krajach ? Japonii i Korei Płd. ? Zdajemy sobie sprawę, że Indie czy Chiny to rynki bardzo perspektywiczne, lecz na razie nie bylibyśmy w stanie generować tam dochodów, na co w obecnej sytuacji nas nie stać ? ubolewa C. Justice.Częste są też przypadki na azjatyckim rynku internetowym, kiedy firma, która wydała wiele pieniędzy, by z ogromnym wysiłkiem wyrobić sobie pozycję i markę na rynku, wchłonięta przez silniejszego partnera całkowicie traciła swoją tożsamość. Tak stało się np. z pekińską spółką Sharkwave Information Technologies specjalizującą się w udostępnianiu za pośrednictwem internetu informacji sportowych, która została kupiona przez Tom.com. Jej dosyć znana już marka natychmiast znikła z rynku zastąpiona przez Tomsports. Założyciel firmy, która jeszcze na początku tego roku udanie debiutowała na giełdzie, pozyskując 50 mln USD, kalifornijski przedsiębiorca Fritz Demopoulus, zdecydował się na jej sprzedaż, ponieważ, jak stwierdził, ogromne koszty i niewielkie dochody zmusiły go do takiego kroku. ? Szkoda ? mieliśmy wielu klientów i świetną kadrę, ale z punktu widzenia rachunku ekonomicznego nie było sensu dalej się w to bawić ? twierdzi F. Demopoulus, co najlepiej obrazuje fakt, że internetowy rynek na Dalekim Wschodzie ochłonął już po początkowym okresie euforii i zaczyna rządzić się żelaznymi prawami wolnego rynku.

Łukasz KoryckiOpr. na podst. ?Business Week?