Fiasko przetargu na koncesje UMTS nie jest dla nikogo niespodzianką. Przetarg organizowało Ministerstwo Łączności, z niewiadomych powodów będące bastionem ZChN. Wysocy urzędnicy ministerstwa i instytucji kontrolujących sferę łączności dobierani są według przynależności partyjnej, co niekoniecznie pokrywa się z kryterium kompetencji. Tymczasem organizacja przetargu wymagała niezwykle wysokich umiejętności.UMTS jest technologią nową, nigdzie jeszcze nie wdrożoną. Nowa generacja telefonów może dawać właścicielom ogromne dochody, ale łączy się z bardzo wysokim ryzykiem. Każdy błąd, każda niejasność w warunkach przetargowych może oznaczać, że zamiast zysków pojawią się straty. Dlatego warunki przetargu należało określić bardzo precyzyjnie i realistycznie. Obecnej ekipie rządowej mało co udaje się zrealizować. Dlaczegóż miałby się jej udać przetarg na koncesje trzeciej generacji telefonów komórkowych?Operatorzy wskazywali, że w Polsce pięć koncesji, które ministerstwo oferowało, to stanowczo za dużo. Po pierwsze, każdy operator otrzymałby zbyt wąski zakres częstotliwości, które w dodatku nie są jeszcze zwolnione przez wojsko, używające je dotychczas do własnych celów. Po drugie, nawet przy optymistycznym założeniu dynamiki sprzedaży, podział rynku na pięciu operatorów nie zapewniałby im dochodów wystarczających do spłaty poniesionych kosztów. Ministerstwo upierało się przy pięciu koncesjach niemal do samego końca, by wreszcie niespodziewanie ogłosić, że tak naprawdę koncesji może być mniej. Kilkakrotne zmiany warunków przetargu narażały państwo na procesy sądowe, co zwiększało jeszcze bardziej niepewność transakcji.Wpływy, jakie państwo może mieć z koncesji, zostały oszacowane w Ministerstwie Łączności w czerwcu. Resort był wówczas pod wrażeniem wielkich sum osiągniętych w przetargach w Wielkiej Brytanii i Niemczech. Uznał, że polski rynek UMTS wart jest dla państwa kilkanaście miliardów złotych i wielkość tę starał się za wszelką cenę zrealizować.Ale rynek nowej gospodarki jest jeszcze bardzo niestabilny. Zdarzają się gwałtowne wzrosty, po których przychodzi wielotygodniowa bessa. Firmy działające w sektorze telekomunikacyjnym doszły w końcu do wniosku, że opłaty koncesyjne wymagane w krajach europejskich są nieracjonalnie wysokie. Optymizm ustąpił miejsca coraz większym obawom. W krajach przetargi w ogóle nie doszły do skutku i stało się jasne, że zagrożony jest także przetarg w Polsce.Minister łączności zachowywał urzędowy optymizm, lecz kolejne firmy, zwłaszcza te poważne, wycofywały się z konkurencji. Pozostawały mniejsze, czasami egzotyczne, co wskazywało na to, że liczą na okazję, szczęśliwy zbieg okoliczności, nie mają natomiast pomysłu na rzetelny biznes. Przetargiem nie zainteresowały się wielkie firmy niemieckie, brytyjskie czy amerykańskie ? te, które rzeczywiście mogłyby wyłożyć żądane sumy. Nie interesowały się, ponieważ wyliczyły, że na polskim rynku nie ma miejsca na pięciu operatorów UMTS.Niektóre firmy polskie, które zapowiadały udział w konsorcjach ubiegających się o koncesje, najwyraźniej chciały być jedynie pośrednikami. Prawdopodobnie liczyły na zyski z odsprzedaży ?zaparkowanych? akcji konsorcjów. Fiasko przetargu oznacza, że tego typu nieczytelne transakcje nie dojdą do skutku. I dobrze.W czasie całego okresu przetargowego niezwykłą aktywność przejawiali lobbyści. Lobby związane z operatorami GSM starało się zniechęcić Ministerstwo Łączności (jak widać ? skutecznie) do wydania aż pięciu koncesji. Broniło się też przeciwko przymusowemu udostępnieniu własnej sieci nowym operatorom. Lobbyści tłumaczyli, że wysokie opłaty koncesyjne zmuszą ich do ustalenia ceny swych usług na wysokim poziomie. Za kilka lat przekonamy się, czy niższe opłaty wpłyną rzeczywiście pozytywnie na rozwój usług UMTS.Fiasko przetargu jest jednocześnie wielkim sukcesem firm zaangażowanych w GSM, które być może zapłacą za koncesje mniej niż żądane 650 mln euro, a w dodatku operatorów będzie ostatecznie trzech, a nie pięciu. To powinno w najbliższych tygodniach podnieść ceny akcji udziałowców spółek zaangażowanych w GSM, wśród nich tych z udziałem Skarbu Państwa. Oczywiście, pod warunkiem że ministerstwo nie unieważni całej procedury i nie przesunie wydawania koncesji o dwa lata. Wzrost ceny akcji spółek Skarbu Państwa może być zatem pewną rekompensatą za mniejsze dochody budżetu ze sprzedaży koncesji. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Witold Gadomskipublicysta ?Gazety Wyborczej?