być przejaw większego zainteresowania handlu możliwą poprawą sytuacji w
gospodarce, a w szczególności konsumpcji. Wzrost zapasów pomoże wielkości
PKB, ale może być zmartwieniem w kolejnych kwartałach jeśli sprzedaż nie
wzrośnie. Już teraz poziom zapasów jest spory i problemy mogą się pojawić
w III kw. Warto zauważyć, że to właśnie na II połowę roku planuje się
odbicie amerykańskiej gospodarki.
Wiele więc zależy od konsumpcji, co chyba nie jest dla nikogo
zaskoczeniem. Ta nadal nie jest w najlepszej formie. Wzrost dochodów nie
jest dynamiczny, a do tego wydatki konsumpcyjne są wypierane przez rosnące
ceny paliw i żywności. Dodajmy do tego obsługę długu, który staje się dla
znacznej części Amerykanów poważnym problemem. W ostatnich miesiącach
przyspieszył wzrost wielkości długu odnawialnego zaciąganego przez
amerykańskie gospodarstwa domowe. W Tym czasie spadła dynamika wzrostu
kredytów nieodnawialnych. Ogólnie dynamika wzrostu długu jest stabilna.
Niby nic szczególnego, ale diabeł tkwi w małym szczególe polegającym na
tym, że dług odnawialny jest z reguły droższy od długu nieodnawialnego.
Odnawialne jest np. zadłużenie na kartach kredytowych, które jest jednym z
najdroższych. W efekcie koszt zadłużenia się Amerykanów rośnie szybciej
niż wielkość długu. Obniżki stóp procentowych część tej tendencji
amortyzują. Tylko, że stopy nie będą wiecznie spadać. Wręcz przeciwnie, że wzrost inflacji jest
jedynie teoretycznym zagrożeniem. Wracając do konsumpcji, ostatnia wartość
wskaźnika nastrojów konsumentów jest jedną z najniższych w ostatnich
trzech dekadach. Tempo spadku tego wskaźnika w ostatnich 15 miesiącach
jest najszybsze od kiedy zaczęto go liczyć. Jak w takich warunkach liczyć
na odrodzenie się chęci zakupów? Rabat podatkowy to kropla w morzu potrzeb
i oczekiwanie, że będzie to remedium na bolączki gospodarki wydaje się
wielce nietrafione.
Poziom nastrojów jest niski nie tylko u konsumentów (jedynie 10 proc.
odpowiadających w ankiecie Uniwersytetu Michigan jest przekonanych, że ich
dochody w ciągu najbliższego roku lub dwóch lat będą rosły szybciej od
cen), ale także i przedsiębiorcy (wskaźnik publikowany przez National
Federation of Independent Business) nie grzeszą optymizmem, a właściwie
należałoby powiedzieć, że taplają się już w pesymizmie. Dość powiedzieć,
że oba wskaźniki są na poziomach z początku lat 80-tych, a więc z czasów,
gdy, stopa bezrobocia była na poziomie 9 proc., a PKB spadało o 8 proc. w
skali roku (II kw. 1980 roku). Obawy konsumentów nie wydają się czymś
dziwnym. Czy przedsiębiorcy także mają podstawy do takiego lamentu? Cóż,
tu osłabienie jest mniejsze, ale rosną przypuszczenia, że to dopiero
początek, a najgorsze jest jeszcze przed nami.
Właśnie rozpoczęliśmy sezon ogłaszania wyników finansowych i okazuje się,
że pierwsze poważniejsze strzały to rozczarowania. Publikacje Alcoa, UPS,
czy wreszcie GE zdecydowanie popsuły humory graczom, czego przejawem po
części była piątkowa przecena. Przed nami kolejna porcja wyników. W tym
tygodniu poznamy osiągnięcia m.in. Citigroup, JPMorgan Chase, Caterpillara
i Pfizera. Ogólnie nadal oczekuje się spadku zysków wszystkich spółek
wchodzących w skład indeksu S&P500 o 12 proc. Teraz dokładnie jest to 12,3
proc. Warto zauważyć, że od początku roku ten szacunek z tygodnia na
tydzień cały czas spada. Warto chyba przypomnieć, że na początku stycznia
oczekiwano, że wynik spółek pięćsetki za I kw. zanotuje względem I kw.
ubiegłego roku 4,7 proc. wzrostu. Jak widać, teraz poziom oczekiwań
zdecydowanie się obniżył, za co główną odpowiedzialność ponoszą spółki
sektora finansowego, gdzie oczekuje się spadku zysku o 60 proc. Po
ostatnim tygodniu, i wynikach wspomnianej wyżej trójki, zaczęto poważnie
się zastanawiać, czy faktycznie problemy skończą się tylko na branży
finansowej (budowlanka już dostała za swoje) i czy fala gorszych wyników
nie dotknie pozostałych sektorów. Można stąd wnioskować, że inwestorzy
mimo bogactwa publikacji danych makro nie zignorują napływających
informacji o wynikach spółek.
Nastroje sygnalizowane przez rekordowo niskie wskaźniki dotyczące grup
konsumentów i przedsiębiorców nie koniecznie pokrywały się z nastojami
inwestorów na rynkach finansowych. Tu w myśl zasady, że rynek dyskontuje
przyszłość, ceny rosły, gdyż panowała opinia, że to co za nami, to już nie
jest takie ważne, a skoro jest tak źle, to może być już tylko lepiej.
Okazuje się, że to podejście jest w tej chwili korygowane. Sygnałów
możliwej poprawy sytuacji nie jest w tej chwili zbyt wiele. Pamiętny
niewielki wzrost sprzedaży domów na rynku wtórnym był sygnałem do ataku
dla popytu. Nieco zyskał wskaźnik aktywności gospodarczej w rejonie
Chicago. Nie spadły wskaźniki ISM. Czy to był powód do wieszczenia końca
spadków na rynku akcji? Dla części graczy to wystarczyło. Ostatnie
informacje teraz to korygują. Na razie nie ma poważnych sygnałów możliwej
poprawy. O recesji mówi się już coraz odważniej także w kręgach
aby z tym, co faktycznie ma miejsce w gospodarce, albo co faktycznie
się o niej w tej chwili sądzi. Szybszy spadek cen właśnie w tej chwili nie
jest przypadkowy, co można zaobserwować na wykresach dwóch indeksów
amerykańskich dj.gif SP500.gif Interesująco w tym kontekście wyglądają
wykresy dwóch czołowych gospodarek strefy euro dax.gif cac40.gif
Oczywiście zawsze można powiedzieć, że Ameryka to nie Polska i spadek cen
w USA nie musi oznaczać spadku cen u nas. Nie musi, ale jednak zwykle
oznacza. Wygląda indeksu WIG.gif nie pozostawia wątpliwości.
Czy piątkową przeceną zaczynamy dynamiczniejszy ruch w stronę dołków ze
stycznia? W tej chwili na to wygląda, ale póki nie są one pokonane, nadal
trzeba je uznawać za minimum dotychczasowej fali spadków. Trwająca od
trzech miesięcy korekta może bowiem być spokojnie kontynuowana kolejne
trzy miesiące. Oczekiwania na poprawę w USA mogą onieśmielać podaż, co
sprawi, że szybko nowych dołków się nie doczekamy. Wykres tygodniowy
indeksu dwudziestu największych spółek na warszawskim parkiecie
wig20tyg.gif nie daje w tej chwili powodów do optymizmu i nie chodzi tu
tylko o ostatnią czarną świecę. Już wcześniej takich nie dawał, gdyż skala
odbicia z początku tego roku pozostawała niewielka w stosunku do skali
wcześniejszej przeceny. Ostatnie osłabienie oddala możliwość pojawienia
się formacji podwójnego dna wig20.gif Co pewnie rozczarowuje byków. Niska
aktywność na sesjach poprzedzających piątkową przecenę była jednym z
czynników pogłębiających tą przecenę. Wspomniane rozczarowanie ma szansę
działać i w tym tygodniu, a więc dalszy spadek cen (nie tylko na początku
notowań poniedziałkowych) nie powinien zaskakiwać. W piątek doszliśmy do
połowy zakresu wyznaczonego przez dołek ze stycznia i szczyt z lutego. W
ramach trwającej korekty takich ruchów może być więcej. Nie zmieniają one
oceny rynku w długim terminie - tu nadal mamy spadek. W średnim poruszamy
się w bok z tendencją do spadku (popyt nie poradził sobie ze strefą oporu,
jaką jest konsolidacja z drugiej połowy lutego), a w krótkim spadamy po
wybiciu z kilkudniowej konsolidacji.
Kamil Jaros