Opublikowane wczoraj dane o sprzedaży i cenach domów na rynku wtórnym w Ameryce nie wzbudziły większych emocji. To kolejne dane z rynku nieruchomości, które przeszły w miarę bez echa. Potwierdza to, że zeszły one trochę na dalszy plan. Inwestorzy chyba pogodzili się, że na razie nie ma co liczyć, że sytuacja poprawi się, a jednocześnie jest na tyle zła, że znacznie bardziej już się nie pogorszy, przynajmniej jeśli chodzi o dynamikę zjawisk.
Kluczowym pytaniem jest natomiast to, czy inne sfery gospodarki zdołają się obronić przed negatywnymi efektami kryzysu w sektorze finansowym i nieruchomości, czy też nie. Dotychczas opublikowane wyniki za I kwartał amerykańskich spółek (podało je 114 firm z S&P 500) dają powody do niepokoju. Do dwóch "zainfekowanych" kłopotami sektorów - finansowego i cyklicznych dóbr konsumpcyjnych - dołącza branża przemysłowa. Po podaniu rezultatów przez jedną czwartą firm z tego sektora zyski nieznacznie spadają. Słabo wypada też sektor ochrony zdrowia.
Z każdym tygodniem inwestorzy będą coraz bardziej wybiegać myślami w drugą połowę roku. W publikowanych informacjach będą próbować znaleźć potwierdzenie tego, że przyniesie poprawę koniunktury. O ile więc wczorajsze dane o sprzedaży domów mogły utwierdzać w przekonaniu, że dynamika pogarszania się sytuacji zacznie się obniżać, to trudno było w nich znaleźć potwierdzenie lepszych perspektyw. Sprzedaż była bliska minimom z ostatnich miesięcy, wzrosła liczba domów czekających na nabywców i czas potrzebny do upłynnienia zapasów. Jedynym pozytywnym aspektem był wzrost cen.
Barierą ograniczającą możliwość zwyżki S&P 500 jest 1395 pkt. Dopóki indeks nie spadnie poniżej 1370 pkt, jest szansa na atak na ten opór. Zejście poniżej 1370 pkt będzie sugerować przejmowanie w krótkim terminie kontroli nad rynkiem przez podaż. Ze względu na kierunek trendu w ostatnich miesiącach więcej szans w takim starciu mają pesymiści.