Zmiany, o których wspomniałem na początku nie dotyczą tylko oczekiwania,
że najpoważniejsza faza kryzysu w USA jest już za nami. Zmiany dotyczą
także nastawienia rynków względem przyszłego układu stóp procentowych.
Powoli wygaszane się tendencje luzujące politykę monetarną w Stanach, czy
też zacieśniające politykę monetarną w Polsce. W przyszłym tygodniu ciała
odpowiedzialne za trzymanie inflacji w ryzach podejmą swoje decyzje. Nie
jest wykluczone, że najbliższe ruchy na stopach (niezależnie, czy dokonane
już teraz, czy na kolejnych posiedzeniach) będą ostatnimi w ramach
trwających cykli. Takie podejście zmienia układ siła na rynkach
walutowych. Dolar przestał tracić względem euro, bo być może różnica stóp
między strefą euro, a dolarową nie będzie narastać. Także przestał
umacniać się złoty, bo dobiega końca cykl podwyżek stóp w Polsce.
Czy do zmian stóp dojdzie już w tym tygodniu? Zajmijmy się najpierw
sytuacją w Polsce. Ostatnie dane o dynamice produkcji przemysłowej i
dynamice sprzedaży detalicznej zaskoczyły rynek. Zwłaszcza te pierwsze.
Minimalny wzrost produkcji zdecydowanie odbiegał do prognoz. Szybko jednak
rynek doszedł do wniosku, że mamy tu do czynienia z pojedynczym wypadkiem
przy pracy. Słabsze dane o sprzedaży detalicznej ponownie zapaliły żółte
światłogłym załamaniem
koniunktury w Polsce. Inna sprawa, że publikacje te podniosły poziom
niepewności, co może się jednak przełożyć na decyzję o pozostawieniu stóp
na dotychczasowym poziomie i poczekaniu na najnowszą projekcję inflacji.
Tym bardziej, że i dane za kwiecień nie będą w pełni wiarygodne ze względu
na to, że w ubiegłym roku Wielkanoc przypadała właśnie w kwietniu, a więc
ponownie trudno będzie porównywać dane. Niezależnie od tego, czy stopy
zostaną podniesione teraz, czy na najbliższych kolejnych posiedzeniach
RPP, rynek dopuszcza możliwość, że prawdopodobnie będzie to ostatnia
decyzja w tym cyklu. Sprawa "kiedy" jest w tym wypadku wtórna. Liczy się
to, że koszt pieniądza w Polsce przestanie rosnąć, co ma dla inwestorów
znaczenie i może wpłynąć na poziom złotego, którego tendencja umacniania
może się wyczerpać na jakiś czas.
Jeśli chodzi o przypuszczalną decyzję w USA, to rynek szacuje, że szansa
na obniżkę stóp procentowych o 25 pkt. bazowych wynosi ok. 70 proc.
Obniżka wydaje się więc całkiem prawdopodobna, a ostatnie zmiany w
szacunkach można uznać za odprysk wspomnianego wcześniej polepszenia
nastrojów. Jeszcze ok. dwóch tygodni temu szacowano na 20 proc. możliwość
obniżki o 50 pkt. bazowych, a obniżka o 25 pkt. bazowych była uznawana za
pewnik taki sam, jak co rano wschodzące słońce. Teraz dla części
inwestorów już ten wschód nie jest taki pewny.
"Apetyt na ryzyko", czyli zainteresowanie aktywami bardziej ryzykownymi ma
swoje konsekwencje. Aktywa mniej ryzykowne na tym cierpią, co sprawia, że
spadają ich ceny. W przypadku obligacji długoterminowych mamy zaraz wzrost
ich oprocentowania. Trzeba pamiętać, że rynkowe stopy długiego długu
determinują wysokość oprocentowania kredytów hipotecznych. Nie dziwi więc,
że oprocentowanie to wzrosło ponownie ponad poziom 6 proc., czego skutki
widać wyraźnie w mniejszej aktywności wśród osób chcących zaciągnąć kredyt
hipoteczny. A przecież cena to nie wszystko. Banki zaostrzyły standardy
udzielania kredytów, co w sumie daje malejącą ich liczbą. W efekcie kurczy
się główne źródło finansowania rynku nieruchomości, co odciska swoje
piętno na wielkości obrotów na tym rynku i zmianach cen. Mniejszy popyt
sprawia, że wolumen transakcji spada na łeb na szyję. Ostatnie dane
sprzedaży nowych domów mówią same za siebie. W marcu zanotowano spadek o
ponad 8 proc., a trzeba zauważyć, że wtedy jeszcze nie zadziałał w pełni
problem wyższego oprocentowania długu. Dane za kwiecień nie będą więc
raczej bardziej pocieszające. Od szczytu sprzedaży zanotowanego w lipcu
2005 roku obrót nowymi domami spadł o 62 proc. Wraz ze spadkiem obrotów
spadają także ceny. Problem w tym, że one mogą spadać dalej nawet jeśli
poprawi się nieco wielkość sprzedaży. Pozostaje bowiem spora nadwyżka już
wybudowanych domów, które czekają na kupców. Nadpodaż będzie więc nadal
cechą tego rynku. Spadające liczba podejmowanych inwestycji budowlanych
sugeruje, że tempo przyrostu tej nadwyżki podaży maleje. Gdy wzroście
popyt, będzie można oczekiwać na zmniejszenie zapasów niesprzedanych
domów, co po pewnym czasie (jeszcze nie w tym roku) może przełożyć się na
podniesienie cen.
Popyt musi jednak pochodzić od Amerykanów, a ci na razie nie palą się do
zakupów. Opublikowany ostatnio wskaźnik nastrojów wśród amerykańskich
konsumentów jest najniższy od 1982 roku! Struktura budowy wskaźnika i
zmiany jego subindeksów nie są optymistyczne. Za najważniejszy z nich
uznaje się subindeks oczekiwań, gdyż jest on najlepiej skorelowany ze
zmianami wielkości konsumpcji. Spadł on o 6,8 pkt, do poziomu 53,3 pne
jest pogorszenie (choć jeszcze nie dramatyczne) na rynku pracy. W
pobudzeniu konsumpcji ma pomóc rządowy pakiet stymulujący o wartości 168
mld dolarów. W jego ramach znajduje się plan rabatu podatkowego. Plan
rusza od poniedziałku. Prezydent Bush wiąże z nim duże nadzieje (a
przynajmniej ta mówi). Oczekuje się, że pieniądze otrzymane z urzędu
podatkowego zostaną przekazane na wydatki konsumpcyjne. Nie koniecznie
musi się to sprawdzić. Już wspominałem o tym w jednej z ostatnich
"Weekendowych?". Jak pokazały badania podobnych programów wcześniej,
jedynie ćwierć kwoty wyasygnowanej była angażowana w formie konsumpcji.
Teraz też nie będzie lepiej, co pokazują wyniki ankiety, jaką
przeprowadził Uniwersytet Michigan. Okazuje się, że jedynie ok. 30 proc.
osób ma zamiar wydać otrzymane pieniądze, a znaczna większość przeznaczy
je na powiększenie posiadanych oszczędności, lub zmniejszy ciążący dług.
Perspektywy nie są więc różowe, choć tego chciałyby rynki. Nie oznacza to,
że pozytywne zmiany na rynkach należy ignorować, lub z nimi walczyć.
Trzeba mieć jednak świadomość, że zbyt duże zaangażowanie może rodzić
ryzyko kolejnej wpadki. Nie jest wykluczone, że mamy przed sobą krótki
(liczony w tygodniach) czas polepszenia nastrojów. Myślę jednak, że
"wszystko wróci do normy", a obserwowany "apetyt na ryzyko" ponownie
odbije się negatywnie i nie będzie to tylko czkawka. Rynki zbyt szybko
chcą zapomnieć o problemach, a tych nie da się zmieść pod dywan.
Okoliczności się zmieniły. Ogólny brak zaufania będzie jeszcze przez
dłuższy czas czynnikiem ograniczającym pełną swobodę w gospodarowaniu i
finansowaniu. Nie da się w krótkim czasie powrócić do tego, co było przed
rokiem, a właśnie tego wydaje się, że chcą rynki. Zatem, chwila oddechu?
Czemu nie? Pamiętajmy jednak, że na powrót prawdziwej hossy trzeba będzie
jeszcze poczekać.
Kamil Jaros