Spółki spoza Polski coraz częściej decydują się na debiut w Warszawie. Jednak wciąż wiele do życzenia pozostawiają obroty akcjami tych firm. Odpowiedzialnością za to obciąża się wąskie horyzonty inwestorów znad Wisły, analityków, media... Ale też sami emitenci nie mają czystego sumienia. Jak wynika z naszego badania, poważnie szwankują relacje tych spółek z inwestorami
Na GPW pojawia się coraz więcej spółek spoza Polski, dzięki którym Warszawa może mierzyć się z Wiedniem w walce o miano regionalnego centrum finansowego. Jednak obecność zagranicznych spółek na rodzimym parkiecie jest często nominalna. Skala handlu papierami tych emitentów na warszawskiej giełdzie jest dość niska, zwłaszcza jeśli chodzi o spółki notowane w ramach dual listingu. Mówi się w tym przypadku, że polski inwestor ma zbyt wąskie spojrzenie i patrzy tylko na własne podwórko. Często słychać też, że nasi analitycy rzadko wydają rekomendację dla zagranicznych przedstawicieli na GPW albo że za mało mówi się o nich w mediach.
Proste pytania
Jednak jak wynika z naszych ustaleń, duża część winy leży po stronie samych spółek. A przecież to one powinny być najlepszym źródłem informacji o swojej działalności, wynikach, zarządzie - i wszystkich innych aspektach, które interesują potencjalnego inwestora. Właśnie - "powinny", ale o tym, że nie zawsze tak jest, przekonaliśmy się sami. Jeden z naszych zaprzyjaźnionych inwestorów zwrócił się w pierwszej połowie kwietnia z dziewięcioma pytaniami do zagranicznych spółek, które były wówczas notowane na GPW. Kwestie, które go interesowały, dotyczyły działalności firm, ich wyników, zarządu oraz polityki dywidendowej. Pytania sformułowane po polsku inwestor przesłał mejlem do działów relacji inwestorskich lub na ogólne adresy elektroniczne spółek (jeśli na stronach nie było zamieszczonego kontaktu do takiego działu). I w tym momencie zaczyna się droga inwestora pod górkę.
Piękne strony internetowe,