Zakończony w marcu rok finansowy był udany dla trzecich największych linii lotniczych w Europie. Dla ich szefa Williego Walsha miało to oznaczać hojną premię. Tyle że Walsh nie chce jej przyjąć.
Zysk przewoźnika zwiększył się dwukrotnie, do 680 mln funtów (1,32 mld USD), z 290 mln funtów poprzednio. Przychody wzrosły o 3,1 proc., do 8,75 mld funtów. W reakcji na takie wyniki oraz na zapowiedź wypłaty pierwszej od ataków na WTC w 2001 r. dywidendy, kurs akcji British Airways poszybował w piątek na londyńskiej giełdzie o prawie 8 proc. Był to największy wzrost od dwóch lat.
Dodatkowo firma zrealizowała długoterminowy cel zakładający osiągnięcie 10-proc. marży operacyjnej. Dla jej prezesa i załogi oznacza to wypłatę specjalnych bonusów. Walshowi miało przypaść 625 tys. funtów (1,2 mln USD). Miało, bo szef firmy prestiżowo potraktował sprawę wpadki przy okazji inauguracji w marcu nowego terminalu na lotnisku Heathrow (odwołano dziesiątki lotów, a tysiące pasażerów musiało koczować, oczekując na kolejne połączenia) i z premii zrezygnował. Udobruchał tym jednak tylko część inwestorów, bo byli też tacy, którzy żądali jego dymisji. Walsh chce kierować British Airways jeszcze przez 10 lat.
Walsh spodziewa się, że najbliższe miesiące nie będą już dla British Airways tak sprzyjające. Wciąż są kłopoty ze sprawnym działaniem nowego terminalu, a ponadto coraz droższa jest ropa naftowa. Drogie paliwa oznaczają dla firmy wzrost kosztów funkcjonowania nawet o miliard funtów w tym roku.
Trzeba też zaznaczyć, że dla British Airways bardzo istotne są loty transatlantyckie, a z nimi wiążą się podwójne kłopoty. Nie dość, że gospodarka USA zwalnia po kryzysie, to jeszcze Brytyjczyków może podgryzać konkurencja, korzystając z otwarcia rynku.