Do tego, że kurs złotego jest mocny i rośnie niemal z miesiąca na miesiąc, zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Powodów nie brakuje. Niezależnie od tego, jak dużo mówimy o problemach naszej gospodarki, z punktu widzenia zewnętrznego obserwatora - szczególnie w zestawieniu z innymi krajami z regionu - jest ona wciąż bardzo zrównoważona. To oznacza, że ryzyko inwestowania u nas jest stosunkowo niewielkie. Jednocześnie napływ kapitału powoduje utrzymujący się wysoki wzrost gospodarczy.

Da się też wymienić powody umacniania się naszej waluty, które są typowe dla naszego kraju. Jeden z nich to napływ pieniędzy z Unii Europejskiej. Drugi - który również ujawnił się po wejściu naszego kraju do UE - to transfery gotówki od Polaków, którzy wyjechali za pracą za granicę.

To wszystko sprawia, że i w krótkim, i w dłuższym terminie można spodziewać się dalszego umacniania kursu złotego. Nawet jeśli w tym rosnącym trendzie zdarzą się przerwy spowodowane czy to odpływem gotówki za granicę w postaci dywidend (tylko w czerwcu spółki giełdowe przekażą zagranicznym udziałowcom ponad 3 mld zł), czy zawirowaniami na globalnych rynkach.

W tej sytuacji narzekający na aprecjację złotego eksporterzy pozostają sami. Muszą albo starać się o taką restrukturyzację działalności, która pozwoli im zachować zyskowność, nawet jeśli notowania naszej waluty będą się zbliżać do 3 zł za euro. Albo też lobbować, by rząd i bank centralny jak najszybciej zdecydowały się wkroczyć na ścieżkę, która doprowadzi nas do strefy euro. W takiej gospodarce, jak nasza, dopiero przyjęcie wspólnej waluty zlikwiduje problem aprecjacji.