Aż 6,42 proc. zyskał od początku stycznia norweski indeks OSEBX. Jest więc tegorocznym europejskim rekordzistą. A w ostatnich dniach pobił w dodatku historyczne maksimum.
Dla porównania, europejski DJ Stoxx 600 stracił w tym czasie prawie 10 proc. W Europie Zachodniej indeksy, które znajdują się "na plusie", policzyć można na palcach jednej ręki.
Skandynawskie giełdy w ogóle radzą sobie ostatnio lepiej niż ich europejscy konkurenci. Do pewnego stopnia może tłumaczyć to stara, znana graczom maksyma, że rynki, które w jakimś okresie odstawały stopami zwrotu od pozostałych, muszą potem się odbić. Przełom 2007 i 2008 r. był bowiem dla nordyckich parkietów jeszcze mniej udany niż dla innych. Tymczasem wspomniana wyżej reguła w tym roku wyśmienicie się na kontynencie potwierdza. Np. niemiecki DAX, przed kilkoma miesiącami powszechnie chwalony, dziś przoduje spadkom. Odwrotnie brytyjski FTSE 100, który odrobił już prawie wszystkie straty.
Jednak w przypadku Oslo to dopiero początek prawdy. Wszystko staje się jasne, gdy spojrzymy na skład i wagi indeksu OSEBX. Mniej więcej w 50 proc. tworzą go spółki szeroko pojętej branży energetycznej. - Cena ropy na światowych giełdach bije kolejne rekordy. Nie potrzeba nic więcej, by wyjaśnić sytuację na norweskim rynku - stwierdza w rozmowie z "Parkietem" Simon Goodfellow, dyrektor zarządzający i główny strateg ds. europejskich w ING Financial Markets w Londynie.
Statoil i reszta