Quo va dis, ropo?

W pierwszej dekadzie maja baryłka ropy naftowej po raz pierwszy w historii kosztowała ponad 126 USD. Zdaniem ekspertów, to jednak nie koniec zwyżek i nowych rekordów surowca. Według niektórych prognoz, w ciągu najbliższych dwóch lat cena baryłki może podskoczyć nawet do 200 USD. Co to oznacza dla polskich firm paliwowych?

Aktualizacja: 27.02.2017 13:59 Publikacja: 20.05.2008 09:32

Według specjalistów z banku inwestycyjnego Goldman Sachs, już od 2005 r. mamy do czynienia ze "skokowym superwzrostem" cen ropy. Jest on spowodowany szokiem popytowym, któremu producenci i eksporterzy tego surowca nie są w stanie sprostać. Osiągnięcie obecnego poziomu cen jeszcze w 2001 r., kiedy ropa kosztowała zaledwie 16,7 USD za baryłkę, było niewyobrażalne. Według najnowszego raportu Goldman Sachs, w ciągu najbliższych 24 miesięcy ropa może kosztować 150-200 USD za baryłkę.

Podaż nie nadąża

Podobny kierunek wskazał w przeddzień ostatnich rekordów na światowych giełdach

surowców także minister Iranu ds. ropy naftowej Gholam Hossein Nozari. Jego zdaniem,

cena 200 USD za baryłkę stanie się rzeczywistością już w "niedalekiej przyszłości". Minister stwierdził, że wprawdzie w maju, kiedy ceny ropy zazwyczaj spadają do najniższego poziomu w roku, możemy spodziewać się pewnej korekty cenowej, ale długoterminowy wzrost wydaje się nieuchronny.

Dlaczego podaż nie nadąża za lawinowo rosnącym popytem? Piotr Zakrzewski, dyrektor inwestycyjny w New Word Alternative Investments, firmy specjalizującej się w doradztwie dotyczącym alternatywnych inwestycji, wymienia wiele przyczyn. - W Nigerii, która jest największym afrykańskim eksporterem ropy, koncern

Shell był zmuszony z powodu ataków rebeliantów na szyby naftowe i porwań pracowników obniżyć wydobycie. Eksport zmniejsza też

Wenezuela, gdzie produkcja spadła do 2,34 mln baryłek dziennie, podczas gdy w 2002 r. wynosiła 3 mln baryłek. Niższe wydobycie związane jest ze zwolnieniem około 20 tys. pracowników, którzy sprzeciwiali się reżimowi Hugo Chaveza - wylicza ekspert. - W Iraku wydobycie nadal nie osiągnęło poziomu sprzed amerykańskiej inwazji w 2003 r. Ze względu na konflikty na tle religijnym i etnicznym regionu nadal nie uważa się za stabilny politycznie. Zaopatrzenie

z Meksyku również spadło od listopada zeszłego roku o 3 mln baryłek dziennie. Przyczyną

jest niewydolność największego pola naftowego w tym

kraju, Cantarell, które zapewnia 40 proc. wydobycia - dodaje Zakrzewski.

Według niego, niekorzystny wpływ na globalną sytuację ma również to, że niektóre państwa dążą do nacjonalizacji sektora naftowego i ograniczenia zagranicznych inwestycji, które mogłyby zapewnić większe wydobycie.

Winni spekulanci i emerging markets

Sytuację poprawić mogłoby zwiększenie wydobycia przez kraje OPEC, ale według Zakrzewskiego, w najbliższym czasie nie należy się tego spodziewać. Według przedstawicieli kartelu przyczyną wzrostu cen ropy nie jest bowiem niska podaż, ale? transakcje spekulacyjne. Ewentualnej decyzji o zwiększeniu produkcji i eksportu surowca można się spodziewać nie wcześniej niż podczas wrześniowego szczytu OPEC.

Ostatnie opracowanie banku UBS wskazuje, że aby utrzymać równowagę pomiędzy światową podażą i popytem, co roku dzienna produkcja ropy musiałaby wzrastać o 4,5 mln baryłek. Przy czym ten wzrost musiałby trwać następne cztery lata. Tego nie da się zrobić na bazie obecnie eksploatowanych złóż. Konieczne byłoby rozpoczęcie wydobycia z zupełnie nowego złoża o wielkości porównywalnej z obecnymi zasobami? Arabii Saudyjskiej. Z szacunków UBS wynika, że w tym roku jest możliwe zwiększenie produkcji o 4,4 mln baryłek, w przyszłym o 2,9 mln baryłek, a w 2010 r. już tylko o 1,9 mln baryłek dziennie. W efekcie popyt i podaż będą się nadal rozjeżdżać, co oczywiście spowoduje kolejne windowanie cen ropy.

Za zwiększenie światowego zapotrzebowania odpowiedzialne są przede wszystkim Chiny, Indie i kraje Bliskiego Wschodu. Konsumpcja ropy w tych regionach przekroczyła już poziom konsumpcji w Ameryce.Nie ma tego złego...

Polskie firmy paliwowe albo w ogóle - tak jak Orlen - nie wydobywają ropy naftowej, albo - tak jak Grupa Lotos - pozyskują jej minimalne ilości. Mogą być jednak zadowolone ze wzrostu cen surowca. Dlaczego? Drożejąca ropa naftowa paradoksalnie poprawi bowiem ich wyniki finansowe. Wszystko za sprawą tzw. efektu LIFO, czyli kwartalnego przeszacowania wartości zgromadzonych już przez spółki zapasów ropy. - Wyceny zapasów z nawiązką zrekompensują mniejsze niż uzyskane rok temu zyski z działalności rafineryjnej - uważa Paweł Burzyński, analityk z Domu Maklerskiego BZ WBK.

Według niego, gdyby do końca czerwca kursy ropy utrzymały się w przedziale 110-125 USD za baryłkę, różnica średnich cen tego surowca w kolejnych kwartałach osiągnęłaby rekordowy poziom około 15 USD na baryłce. W ostatnim kwartale zeszłego roku przy nieco niższej różnicy (około 13,5 USD) przeszacowanie zapasów ropy powiększyło kwartalny zysk operacyjny Orlenu o około 720 mln zł. Zdaniem Burzyńskiego, tym razem efekt LIFO mógłby poprawić wynik netto płockiego koncernu nawet o ponad 800 mln zł.

Przy założeniu, że ropa kosztować będzie dalej między

110 USD a 125 USD za baryłkę, czysty zarobek Grupy Lotos w bieżącym kwartale mógłby zaś, w opinii specjalisty z DM BZ WBK, sięgnąć nawet 250-300 mln zł. - W tej sytuacji firma może

w tym roku nawet powtórzyć zeszłoroczny rezultat, choć dotychczas wydawało się to wręcz niemożliwe - kończy wywód

Burzyński.

Gospodarka
Piotr Bielski, Santander BM: Mocny złoty przybliża nas do obniżek stóp
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego