Bezpośrednią przyczyną ostatnich rekordów stały się najnowsze dane o zapasach ropy w USA. Jak ogłosił w środę tamtejszy Departament Energii, w ciągu tygodnia amerykańskie rezerwy surowca zmniejszyły się aż o 5,4 miliona baryłek, chociaż rynek oczekiwał ich wzrostu. W efekcie jeszcze w środę ropa w Nowym Jorku zdrożała o przeszło 4 USD, do ponad 134 USD. Wczoraj z rana ceny dalej szły w górę. Nowy rekord wyniósł 135,09 USD za baryłkę.
W Londynie było jeszcze drożej - za notowaną tam ropę Brent zapłacono po 135,14 USD.
Tak duży drenaż zapasów, zwłaszcza w porze niezbyt wielkiego zużycia ropy i jej pochodnych (sezon grzewczy już dawno się zakończył, zaś sezon wyjazdów urlopowych jeszcze nie zaczął), oznacza, że surowca na rynku brakuje. Zaś widoków na wzrost podaży nie ma.
OPEC rozkłada ręce
Nadzieje na zwiększenie dostaw surowca i zbicie cen są wiązane przede wszystkim z Organizacją Krajów Eksportujących Ropę Naftową (OPEC), odpowiadającą za ponad 40 proc. światowej produkcji ropy. Jednak przedstawiciele kartelu bezradnie rozkładają ręce. - Nie ma żadnego magicznego remedium na gwałtowną zwyżkę cen surowca - stwierdził Abdullah bin Hamad al-Attiyah, minister ds. ropy z Kataru. Dodał, że kartel produkuje na maksimum swoich możliwości. Powtórzył też to, co OPEC utrzymuje od dawna - że rynek ropy jest dobrze zaopatrzony, zaś winni wysokich cen są spekulanci.