Dał się Pan poznać jako krytyk Allana Greenspana. Co mu Pan zarzuca jako osobie kierującej amerykańską polityką monetarną?
Po pierwsze trzeba zauważyć, że przeprowadził on gospodarkę przez jeden trudny okres i podjął sporo dobrych decyzji. Ale polityka monetarna polega też na tym, by identyfikować także potencjalne, mogące pojawić się w długim okresie zagrożenia. Greenspana chwali się za pewne sukcesy, ale miał on po prostu szczęście, że mimo wszystko przez większość czasu znajdował się u steru w pomyślnych warunkach.
Co ma Pan na myśli?
Światowa gospodarka doświadczała wówczas presji deflacyjnej, pochodzącej m.in. z Chin i z rynku surowców. Utrzymanie inflacji na niskim poziomie było łatwe, odmiennie niż w latach siedemdziesiątych lub dzisiaj. Polityka monetarna nie miała tu wielkich zasług. Większość państw dobrze radziła sobie ze wzrostem cen. Natomiast jeśli chcemy ocenić kierowanie przez Greenspana gospodarką USA, zwróćmy uwagę na dwa kryzysy. Pierwszy, w 2001 r., zakończył się recesją. Drugi, obserwowany dzisiaj, zredukował wzrost gospodarczy do poziomu znacznie poniżej potencjału. Wielu ludzi mówi już o recesji. Greenspan miał w obu przypadkach moc podjęcia kroków wyprzedzających - i zawiódł. Mówił, że nie ma bańki, wprowadzał zachęty do brania nisko oprocentowanych kredytów, przyczynił się więc do destabilizacji gospodarki.
Krytykuje Pan nie tylko Greenspana. Uważa Pan, że wiele banków centralnych kieruje się dziś szkodliwą "modą na cele inflacyjne".