Poniedziałkowe notowania po raz kolejny obnażyły słabość naszego parkietu. Przy ograniczonej aktywności inwestorów - większe od piątkowych obroty niech nie mylą, gdyż wynikały z przeprowadzenia pod koniec dnia wymiany dużych pakietów akcji kilku największych spółek - wystarczy jedna gorsza wiadomość, by notowania szły w dół.
Tym razem negatywnie na nastroje oddziaływał brak reakcji największych giełd na Starym Kontynencie na piątkowy wzrost w Ameryce. Nie pozwoliło na to rozczarowanie dotyczące majowej inflacji. Sięgnęła w strefie euro 3,7 proc. i kolejny raz była wyższa od oczekiwanej. Widać, jak bardzo kwestia wzrostu cen w gospodarkach bije w nastroje inwestorów. Z drugiej jednak strony, wraz z upływającym czasem można oczekiwać, że stopniowo będą się uodparniać na te informacje, a ostatecznie będą chcieli się dowiedzieć, jak przełoży się to na wyniki spółek.
Sama inflacja na nominalną wartość zysków działa korzystnie. Zły wpływ ma na wielkość wskaźników wycen, które zależą od oczekiwań na tempo wzrostu zysków w przyszłości, czy też atrakcyjności bezpiecznych form lokowania kapitału. Taka sytuacja tworzy dla inwestorów kolejną łamigłówkę - jak ocenić przełożenie wyższej inflacji na kondycję giełdy.
Najwięcej zależy tu od decyzji podejmowanych przez banki centralne. Te jednak też stoją przed niełatwym zadaniem - czy czekać, że spowolnienie gospodarcze zbije inflację, ale ryzykować, że podniosą się oczekiwania inflacyjne. Wtedy trudniej będzie obniżać dynamikę wzrostu cen, a może nawet pojawić się konieczność ostrzejszego zacieśnienia polityki pieniężnej.
Patrząc na słabnące rynki obligacji na świecie trudno być optymistą. Widać ogromne zaniepokojenie na nich tym, co przyniesie przyszłość. W tym kontekście interesujące były dane wskazujące na rekordowe zakupy zagranicznych inwestorów amerykańskich papierów skarbowych w kwietniu (ponad 80 mld USD). Prawdopodobnie liczono na dalsze obniżki stóp procentowych w USA. Teraz ci inwestorzy mogą wycofywać się, pogrążając obligacje.