Polityka rynku pracy wymaga poważnych zmian. Nie wystarczy aktywizować bezrobotnych. Trzeba wspomóc tych, którzy chcą pozostać na rynku, a są w wieku okołoemerytalnym, oraz młodych ludzi, którzy dopiero na niego wchodzą - mówił wczoraj minister Michał Boni, szef zespołu doradców premiera Donalda Tuska.
To już jednak wielokrotnie słyszeliśmy. Dlaczego więc swoich propozycji nie wprowadza w życie? Jak przyznał, napotyka poważne problemy i ze strony związków zawodowych, i... kolegów z rządu.
Czym jest flexicurity?
W jakim kierunku powinny iść zmiany na rynku pracy? Eksperci, w tym Boni, coraz chętniej używają terminu flexicurity. To idea zapewnienia bezpieczeństwa zatrudnienia na każdym etapie życia zawodowego. Wbrew temu, co przez bezpieczeństwo rozumieją polscy pracownicy, nie oznacza jednak trzymania się jednego etatu od skończenia szkoły po emeryturę (lub zasiłek). Chodzi raczej o elastyczne zatrudnienie, także na części etatu lub pracę zdalnie wykonywaną oraz regularne podnoszenie kwalifikacji.
Na razie do takiego spojrzenia na zatrudnienie pracownicy podchodzą z dystansem. Tylko 29 proc. Polaków uważa, że zmiana raz na kilka lat miejsca pracy jest korzystna. To jeden z najniższych wskaźników w Europie. Dla porównania - w Szwecji zwolennikami okresowej zmiany pracy jest prawie 80 proc. zatrudnionych, we Włoszech, Francji czy Irlandii - około 50 proc.