Kurs chińskiej waluty był wczoraj o jedną piątą wyższy w stosunku do dolara niż w lipcu 2005 r., kiedy po 10 latach namów i apeli największych partnerów handlowych Pekin zdecydował się wreszcie na częściową rezygnację ze ścisłego powiązania juana z walutą amerykańską.
Teraz już Amerykanom nie zależy na dalszym osłabianiu dolara, bo nie chcą dopuścić do wzrostu cen importowych i tym samym przyspieszenia inflacji, którą już teraz uznano za większe zagrożenie dla gospodarki niż kryzys kredytowy.
W tej sytuacji kwestie walutowe po raz pierwszy od lat nie znalazły się w porządku dnia rozpoczętych wczoraj w Annapolis negocjacji chińsko-amerykańskich. Rozmowy takie na szczeblu sekretarza skarbu i chińskiego wicepremiera odpowiedzialnego za finanse odbywają się co pół roku. Tym razem po ich zakończeniu Henry Paulson i Wang Qishan mają podpisać 10-letnią umowę o współpracy. Ma ona dotyczyć przede wszystkim kwestii energetycznych i ochrony środowiska.
Paulsonowi bardzo zależy też na stworzeniu takiej atmosfery debaty, która zapewniłaby kontynuowanie amerykańsko-chińskiego dialogu w przyszłym roku, kiedy ani on ani George W. Bush nie będą piastowali już swoich stanowisk.
O ile Amerykanie przestali nalegać na Chiny, by umocniły walutę, o tyle dla strefy euro kwestia ta staje się coraz bardziej drażliwa. W tym samym okresie, kiedy dolar spadł w stosunku do juana o jedną piątą, kurs euro umocnił się do niego o 6,7 proc. i teraz przedstawiciele eurolandu domagają się aprecjacji juana, zarzucając Pekinowi sztuczne zaniżanie jego kursu w celu promowania eksportu.