Na pierwszy rzut oka zastój notowań na warszawskiej giełdzie w ostatnim czasie może być zaskakujący. Spełniają się bowiem warunki, jakie często wymieniane były jeszcze nie tak dawno jako konieczne do powrotu lepszej koniunktury na GPW. Mamy niewidzianą od dłuższego czasu kombinację wydarzeń na rynkach. Po pierwsze, od początku miesiąca wyraźnie słabnie złoty. Po drugie, mimo (mozolnych) prób odbicia, ropa naftowa wciąż pozostaje ponad 20 proc. tańsza niż u szczytu. Po trzecie wreszcie, mimo niezmienionych oficjalnych stóp procentowych, maleją rynkowe koszty pieniądza - 6-miesięczna stawka Wibor spadła z 6,83 proc. na początku lipca do 6,56 proc. Krótko mówiąc, sytuacja międzyrynkowa coraz bardziej sprzyja akcjom - słabszy złoty poprawia sytuację eksporterów, tańsze surowce zmniejszają koszty przemysłu, tańszy pieniądz ułatwia finansowanie oraz zatrzymuje proces zwiększania atrakcyjności alternatywnych dla akcji instrumentów dłużnych.

Dlaczego taka kombinacja korzystnych czynników nie jest w stanie wywołać hossy na GPW? Odpowiedź jest dość prosta - od czynników tych ważniejsza jest sytuacja gospodarcza w Europie Zachodniej, która przekłada się również na nasze dane makro. Publikowany przez instytut Ifo wskaźnik klimatu biznesowego w Niemczech drastycznie spada w ostatnich miesiącach i jest najniższy od trzech lat. Tak naprawdę dopiero teraz wchodzimy w fazę charakterystyczną dla "modelowej" bessy. Faza taka była potrzebna do zakończenia poprzedniego rynku niedźwiedzia. Składa się na nią pogorszenie koniunktury gospodarczej, taniejące surowce (które są barometrem kondycji gospodarczej) i zniżkujące koszty pieniądza.

Jeśli weźmiemy pod uwagę np. wspomniany wskaźnik Ifo, to potrzeba by kilku miesięcy silnego jego spadku, by sięgnął dołka z końca 2002 r. Bardziej optymistyczne są np. odczyty amerykańskiego wskaźnika wyprzedzającego koniunktury LEI, który już teraz jest bliski minimom z czasów ostatniej recesji. Czyżby zatem moment przełomowy miał nadejść jeszcze w tym roku?