kapitalizmu i twierdzenie o słuszności wolnego rynku, który sam się
reguluje. Jako przykład błędu tego podejścia podaje właśnie obecną
sytuację na rynku finansowym w USA. O ile dyskusja na temat modeli
gospodarek zawsze jest ciekawa, to stawianie sprawy w ten sposób jest z
gruntu fałszywe. Sarkozy sugeruje bowiem, że obecne problemy są skutkiem
działania wolnego rynku i liberalizmu, że podmioty finansowe same się
wpędziły w taki zaułek. Moim zdaniem jest wręcz odwrotnie. Wcześniejsze
ingerencje państwa i jego instytucji zaburzyły mechanizm rynkowy.
Podstawowym błędem jest bowiem przeświadczenie, że możliwy jest
długotrwały wzrost gospodarczy bez choćby krótkotrwałych zaburzeń.
Niestety gospodarka rozwija się cyklicznie. Falowanie jest naturalnym
procesem tak w skali mikro, jak i makro. Zatem wysiłki poprzedników w celu
ratowania rynków przed załamaniami spowodowały, że uczestnicy rynków
zatracili instynkt samozachowawczy. Zwierze wychowane w niewoli nie
poradzi sobie w środowisku naturalnym. Nie spodziewa się aż takich
zagrożeń, popełnia podstawowe błędy i szybko pada łupem drapieżcy lub
ginie z głodu. Wychowanie w środowisku bezpiecznym go demoralizuje i
skrzywia obraz rzeczywistości. Zatem to nie brak ingerencji w rynek jest
powodem obecnego załamania, ale demoralizacja uczestników tego rynku
wynikająca zna ich podstawie
papiery dłużne. Dlaczego dopuszczono, by dwie spółki skupiły na sobie
niemal połowę całego rynku hipotek? Przecież to było oczywiste, że żadna z
nich nie może upaść, gdyż spowodowałoby to załamanie rynku. Wiedzieli to
także uczestnicy rynku finansowego wyceniając obligacje bliźniaków niemal
na równi z papierami skarbowymi. Inwestorzy byli bowiem przekonani, że
ewentualne problemy obu spółek zaktywizują państwo, co zresztą miało
niedawno miejsce. Wymuszona została nacjonalizacja. A gdyby już wcześniej
rynek był rozdrobniony na powiedzmy kilkanaście mniejszych podmiotów, to
upadek jednego czy dwóch nie załamałby całego rynku. Zresztą nie byłoby
też tej pewności co do akcji państwa, a więc i sam rynek zachowałby się
inaczej, co wpłynęłoby na poziom ekspansji kredytów hipotecznych. Skutków
mogło być znacznie więcej. Jeśli państwo pozostaje jedynie w roli nadzorcy
i regulatora, by mechanizm rynkowy nie został zachwiany, to skutki
ewentualnych błędnych decyzji ruguje sam rynek. Jeśli państwo wchodzi w
rolę gracza na rynku to kończy się to tak jak obecnie. Można się
zastanawiać, jakie będą skutki w przyszłości wprowadzenia planu
ratunkowego. Co musi się stać, by uczestnicy rynków otrzeźwieli i ponownie
zaczęli kalkulować realne ryzyko swojej działalności, a nie z góry
zakładać, że w razie problemów ponownie pojawi się Fed z miliardami
dolarów.
Rynek akcji ostatnio oddycha z ulgą. Pojawiają się znowu teksty o tym, że
najgorsze jest już właściwie za nami. Co miało upaść, to już upadło, bądź
zostało przejęte, a plan ratunkowy zbierze z rynku śmierdzący kożuch złych
kredytów hipotecznych, dzięki czemu sam rynek ponownie się dotleni gotówką
i powróci zaufanie między podmiotami, stopy procentowe spadną i wszystko
wróci do normy. Prawda, że to piękna perspektywa? Została jeszcze
gospodarka, o której jakby w ostatnich dniach się zapomniało. Dane z
ubiegłego tygodnia nie są pocieszające. Radość z wyższego tempa wzrostu w
II kw. jaka pojawiła się po pierwszej rewizji danych, zniknęła po drugiej
rewizji danych. PKB w II kw. rósł w tempie 2,8 proc., a nie jak
przypuszczano 3,4 proc. Struktura znacząco się nie zmieniła. Słabszy popyt
wewnętrzny był wspierany przez wynik w handlu zagranicznym. W kolejnych
kwartałach będzie już gorzej. III kw. oczekiwany jest jeszcze na plusie,
ale IV kw. i I kw. przyszłego roku mogą przynieść zmniejszenie się
amerykańskiego gospodarki.
IV kw. bieżącego roku będzie także kiepski dla polskiego PKB, choć
oczywiście wymiar jest tu inny. Chodzi tu o zagrożenie spadku tempa
wzrostu PKB w pobliże 4 proc., co w porównaniu z amerykańskimi problemami
jest wynikiem wyśmienitym. Właśnie ten utrzymujący się niezły wzrost oraz
atrakcyjne wyceny polskich akcji mierzone wskaźnikiem C/Z skłaniają cześć
obserwatorów rynku do stwierdzeń, że bessa dobiega końca. O końcu spadków
słyszeliśmy już wiele razy. Pewnie któryś z podobnych momentów faktycznie
będzie tym, który okaże się ostatecznym minimum trendu. Jednak opieranie
się jedynie na ocenach wskaźnika C/Z jest może atrakcyjne z punktu
widzenia inwestycji na wiele lat, ale czy faktycznie mamy taki horyzont
inwestycyjny? Ubiegłotygodniowe zakupy Buffetta rozbudziły nadzieję, że to
pierwsze oznaki możliwej poprawy sytuacji w USA. Takimi oznakami są też
przecież przejęcia dokonane przez BoA, czy JP Morgan. Warto jednak
pamiętać, że żadna z tych spółek nie dokonuje tych zakupów w celu
spekulacyjnym, a to zupełnie zmienia optykę tych ruchów. Owszem, jeśli
ktoś ma zamiar odkładać na emeryturę, to być może jest to dobry okres do
powolnego bPytanie, czy w punktu
widzenia okresu np. 20-lat ma to znaczenie? Raczej nie, ale ma z punktu
widzenia spekulantów, którzy zarabiają na zmianach cen akcji w horyzoncie
kilku dni, tygodni, czy nawet miesięcy. Na takie zakupy jest chyba zbyt
wcześnie. Odbicie od dołka jest zbyt małe, by już odtrąbić koniec bessy, a
skoro nie można tego odtrąbić to znaczy, że ta bessa jeszcze trwa, a skoro
trwa, to zakup akcji nie jest wskazany.
Kamil Jaros