W długim terminie analiza techniczna potrafi być bardzo skuteczna

Ze Sławomirem Dębowskim, analitykiem DM Banku Handlowego, rozmawiają Krzysztof Stępień i Tomasz Czarnecki

Aktualizacja: 27.02.2017 05:18 Publikacja: 31.10.2008 04:55

Jedną z optymistycznych rzeczy, które można dostrzec na wykresach, jest 5-falowa struktura na WIG. Czy to rzeczywiście dobry sygnał?

Niestety, spadkowej piątki jeszcze nie widać. Struktura fal na wykresie WIG-u jest bardzo skomplikowana. Jeśli popatrzymy na małe i średnie spółki, a zwłaszcza na sWIG80, to tutaj najlepiej można zobaczyć, że trzecia fala jeszcze się nie zakończyła. To samo mamy na wykresie WIG-u.

To, co się może wydarzyć na naszym rynku, zależne jest od sytuacji na giełdach w USA. Stamtąd przyjdzie sygnał do odbicia. Od maja jesteśmy wciąż w trakcie fali trzeciej. Pojawić się może spadkowa piątka na wykresie S&P 500 do I kwartału 2009 r. To będzie zielone światło dla innych rynków do rozpoczęcia bardzo silnego odbicia.

Czyli jakie poziomy dla S&P 500 i WIG możemy zobaczyć?

Uważam, że w USA rynki dojdą, a nawet mogą przekroczyć, poziomy z jesieni 2002 r. Dla indeksu S&P 500 to poziom 769 pkt. Dno z 10 października tego roku znajduje się zaś na 840 pkt.

Nasz rynek może ustanowić długoterminowe dno do I kwartału 2009 r. Dla WIG-u może to być 25 tys. pkt. Następnie możemy liczyć na silne odbicie w granicach 40-50 proc. Będzie to, niestety, tylko korekcyjne odbicie w bessie.

Czyli opinie o niedowartościowaniu akcji są przedwczesne?

Tak myślę. Niedowartościowanie może się pojawiać w przypadku poszczególnych spółek, ale nie jest to jeszcze zjawisko powszechne. Bessa skończy się, gdy będziemy mieć skrajne niedowartościowanie. Myślę, że spowoduje to kolejna spadkowa fala i wtedy będziemy mieć warunki do zakończenia bessy. Może to nastąpić w 2010 r.

Inwestorzy chyba już przestali wierzyć w lepszą przyszłość.

Często bywa tak, że na jesieni jest cykliczny dołek, po którym rynki zaczynają rosnąć. Tak było np. w 2001 r., gdy po 19 miesiącach spadków rynek odbił o 50 proc. W tym roku takiego odbicia nie ma. Ponadto obecna bessa, która trwa już 15 miesięcy, jest cięższa od tej z lat 2000-2001, gdyż nałożył się na nią bardzo silny kryzys na rynku kredytów hipotecznych w USA. Nie dziwię się, że panują tak złe nastroje. Jednak nawet po najgorszej przecenie zawsze przychodzi silne odreagowanie. Taka jest natura rynków finansowych.

Chciałbym przedyskutować kilka innych formacji, które działają na wyobraźnię. Jedną z ciekawszych, szczególnie dla pesymistów, jest 30-letnia linia trendu na Nasdaq. Teraz nastąpiło jej przełamanie. Czy tak duże formacje mają jakąś wiarygodność i czy na ich podstawie można podejmować jakieś strategiczne decyzje?

Moim zdaniem, jak najbardziej tak. Spotkałem się jednak z opiniami, że w tak długiej perspektywie nie powinno się analizować wykresów. Na pierwszy rzut oka wydawać się może, że najlepszym kandydatem do takich prognoz jest analiza fundamentalna. Uważam jednak, że jest inaczej. W trakcie Wielkiego Kryzysu w latach 30. ubiegłego wieku indeks S&P 500 spadł o prawie 90 proc. W 1932 r. rozpoczął się nowy trend. Przez pierwsze kilkanaście miesięcy pojawiła się pierwsza wzrostowa piątka - bardzo silny sygnał nowej długoterminowej hossy. Po niej rynek ponownie zaczął spadać. W połowie lat 30. mało kto wierzył, że rynek może ustanowić nowe historyczne szczyty. Bardziej obawiano się o to, że rynek może ustanowić kolejne minima. Wtedy Elliott postawił długoterminową prognozę, że nowego dna nie będzie i, co więcej, w ciągu kolejnych lat rynek będzie rósł, osiągając nowe szczyty. Ta prognoza okazała się trafna. Ani II wojna światowa, ani inne dramatyczne wydarzenia nie załamały wzrostowego trendu. W okresie od 1932 r. do 2000 r. mieliśmy 68 lat wzrostów. Na wykresie S&P 500 pojawiła się wielka 5-falowa struktura. Jednym z podstawowych założeń teorii fal Elliotta jest to, że kompletna fala impulsu składa się z pięciu fal. Po jej pojawieniu się musi przyjść bessa, która skoryguje cały 68-letni trend. Będzie większa niż wszystkie dotychczasowe korekty, jak chociażby ta z lat 1966-1974, która trwała dziewięć lat i korygowała zaledwie 24-letniąPrzebicie 30-letniej linii trendu wzrostowego jest prostą konsekwencją takiej długoterminowej bessy. Można również powiedzieć, że formacja podwójnego szczytu na S&P (lata 2000-2007) wynika z teorii fal, tylko do jej potwierdzenia potrzebne jest jeszcze przebicie linii szyi - nastąpi to dopiero po przełamaniu dna z jesieni 2002 r.

Pytanie, czy na miesięcznych wskaźnikach nie ma wielkiej pozytywnej dywergencji?

Na niektórych jest, na innych nie. Na moim ulubionym wskaźniku takiej dywergencji, niestety, nie ma. Wracając do 68-letniej pięciofalowej struktury, to widząc ją w 2000 r., już wtedy na gruncie teorii fal można było stawiać prognozy, że kolejna dekada w USA przyniesie odwrócenie kilkudziesięcioletnich trendów wzrostowych. Wcześniej taką długoletnią dekoniunkturę przeżyła Japonia. W 1989 r. skończyła się hossa i od 19 lat trwa tam bessa. Niestety, wygląda na to, że USA powtórzą scenariusz japoński.

Patrząc na komentarze sprzed kilku miesięcy, można zauważyć, że najczęściej mówiło się o najgorszym kryzysie od 30 lat. Ostatnio pojawiają się głosy, że to może być największy kryzys od lat 30. Tylko do sformułowania takich poglądów potrzebne były spektakularne bankructwa instytucji finansowych w USA. Z punktu widzenia teorii fal Elliotta, taką optykę można już było przyjąć po pojawieniu się pierwszej spadkowej piątki na jesieni 2002 r., a więc sześć lat wcześniej.

Czy spoglądanie z tak długoterminowej perspektywy nie jest kwestią wyobraźni, o czym wspomnieliśmy na początku?

Na pewno tak. No i oczywiście głębokiego przekonania, że analizę techniczną i teorię fal można stosować w bardzo długim horyzoncie czasu. Zdaję sobie sprawę, że wiele osób się z tym nie zgodzi, gdyż oficjalna teoria finansów nie podziela takiego podejścia.

Czyli przywiązywanie się do krótkoterminowych ruchów świadczy o braku wyobraźni?

Dobrym przykładem była hossa małych i średnich spółek. Podczas rozmów o kryzysie finansowym uderza mnie, że skraca się jego perspektywę. Jego wpływ na gospodarkę odczujemy dopiero w długim okresie. Pytanie, na ile dyskusja jest "długoterminowa", a na ile dotyczy sytuacji z tygodnia na tydzień?

Z punktu widzenia długoterminowej analizy technicznej, sytuacja jest prostsza niż w przypadku analizy fundamentalnej. Analityk techniczny, patrząc na długie trendy, może wyciągać wnioski, co się będzie działo na rynku za kilka miesięcy czy kilka lat. Nie musi wymyślać żadnego uzasadnienia fundamentalnego.

W przypadku analizy fundamentalnej jest gorzej, bo musi być skonstruowany scenariusz uzasadniony konkretnymi argumentami. Liczba parametrów, a przez to scenariuszy, jest ogromna. W 2007 r. wymyślenie scenariusza zakładającego bardzo silne i długie spadki na rynkach w USA było bardzo trudne. Gdyby rok temu ktoś ostrzegał, że np. w wyniku kryzysu na rynku kredytów hipotecznych wszystkie banki inwestycyjne w Stanach Zjednoczonych upadną, a wiele instytucji finansowych będzie miało ogromne straty, to odpowiedź byłaby jedna - to jest niemożliwe. Po roku banków inwestycyjnych już nie ma, a sektor finansowy jest w ogromnych kłopotach. Jest po prostu za dużo niewiadomych, aby snuć długoterminowe rozważania fundamentalne, co może się wydarzyć w realnej gospodarce.

Pytanie, na ile analityk techniczny potrzebuje analizy fundamentalnej. Czy nie jest tak, że analityk techniczny ma swój scenariusz i pod niego próbuje dopasować scenariusz fundamentalny. Czy łączenie tych dwóch metod podnosi skuteczność?

Łączenie tych dwóch metod na pewno podnosi skuteczność, tylko nie zawsze da się to w miarę łatwo zrobić. Raport, w którym zawarte byłyby ważne argumenty techniczne, przemawiające za spadkami, podbudowane z drugiej strony fundamentami, czyli tym, co się może wydarzyć i jakie są zagrożenia, lepiej przemawia do zarządzających niż zwykła analiza techniczna. W końcu większość z nich ma do rynku podejście fundamentalne.

W tak trudnych momentach, z jakimi mamy do czynienia obecnie, Od kilkunastu lat jestem analitykiem technicznym. Bywały okresy, gdy analityk techniczny mógł się czuć zmarginalizowany. Występuje to najczęściej w okresach silnych wzrostów, gdy panuje długoterminowa hossa. Wtedy najchętniej rozmawia się o fundamentach spółek i roztacza się długoterminowe, bardzo pozytywne wizje. Analiza techniczna schodzi wtedy na drugi plan. Nabiera znaczenia w ostatnich fazach hossy, gdy jako pierwsza potrafi ostrzec przed zmianą długoterminowego trendu i możliwością silniejszych, niż się powszechnie sądzi, spadków. Tak było w 2000 r. i w lecie 2007 r.

W latach 2000-2001 pierwsza duża przecena nastąpiła do października 2000 r., późniejsze kilkumiesięczne odbicie było jedynie korekcyjne. Pomimo dobrych fundamentów oraz dużych transferów pieniężnych do OFE, które miały generować stały popyt na akcje polskich spółek, w lutym 2001 r. nastąpiła kolejna faza spadków. Spadków z lutego analiza fundamentalna nie była w stanie przewidzieć. Przełamanie ważnych wsparć nastąpiło bez żadnych informacji fundamentalnych i było totalnym zaskoczeniem, gdyż sygnał przyszedł zza oceanu. Umiejętne stosowanie w tym czasie analizy technicznej opartej na falach Elliotta i analizie sytuacji na giełdzie w USA pokazało, że może ona skutecznie uchronić inwestorów przed stratą kapitału.

Podobnie było w październiku 2007 r. Teoria fal "nakazywała" wyjście z rynku w oczekiwaniu na kolejną silną falę spadków. Wynikało to z tego, że spadki z lipcowego szczytu do sierpniowego dna przyjęły postać jednej fali spadkowej o pięciofalowej strukturze. Zakładając najbardziej optymistyczny scenariusz, rynek musiał "zrobić" jeszcze co najmniej jedną spadkową piątkę. Można było się wtedy mylić co do skali spadków w nadchodzących kwartałach, ale najważniejsze jest to, że po jesiennym sygnale sprzedaży w ciągu ostatniego roku nie pojawił się żaden średnioterminowy sygnał do ponownego wejścia na rynek. Od tego czasu rynek spadł o ponad 50 proc. A więc można było uniknąć ogromnych strat w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy.

Natomiast z drugiej strony wielu ekonomistów wskazywało ciągle na zdrowe fundamenty polskiej gospodarki i nie dostrzegało groźby ogromnych spadków na giełdach w USA?

Analiza techniczna powinna służyć prognozowaniu ruchów czy raczej diagnozować trend i wychwytywać punkty zwrotne?

Myślę, że najważniejsze w analizie technicznej jest wyłapywanie nowych trendów i badanie ich kondycji. Tylko w trendach daje się skutecznie zarabiać. Jeśli rynek znajduje się w fazie konsolidacji, to nie da się wtedy skutecznie inwestować. Trzeba mieć bardzo duże doświadczenie, żeby wyłapywać okazje do kupna i sprzedaży. Na przykład kurs akcji waha się w kanale horyzontalnym. Gdy kurs spada do jego dolnego ograniczenia (silne wsparcie) na fali strachu przeciętny inwestor sprzeda akcje, a one potem rosną. Doświadczony trader je kupi i na tym zarobi. Weźmy sytuację przeciwną, gdy kurs dochodzi do górnego ograniczenia kanału (silny opór). Przeciętny inwestor, widząc już oczami wyobraźni przyszłe duże zyski, kupi akcje i straci, bo one z reguły spadną, odbijając się od oporu. Trader postąpi przeciwnie, sprzeda akcje i na tym znowu zarobi.

Dla przeciętnego inwestora dobrym okresem do zarabiania jest trend wzrostowy. Jeśli nawet pomyli się i kupi akcje w lokalnej górce, to wydłużając perspektywę, zarobi na nich. W ostatnim czasie biura maklerskie oferują inwestycje na globalnych rynkach. Znaczenie analizy technicznej rośnie. Jeśli bowiem indywidualny inwestor ma możliwość zarabiania również na rynku walutowym, na surowcach, czy na innych giełdach, to w tym momencie analiza techniczna jest wymarzonym instrumentem!!! Daje bardzo szerokie i uniwersalne spojrzenie. Pozwala wybierać rynki, na których mamy silne trendy (wzrostowe i spadkowe) i tam inwestować i omijać rynki, na których trwa długa konsolidacja. Jeśli natomiast ograniczymy się tylko do inwestowania w spółki na GPW (dla wielu inwestorów kontrakty na indeks WIG20 wydają się zbyt ryzykowne), to w przypadku długoterminowego trendu spadkowego sytuacja jest niewesoła. Strategia łapania dna i próba sprzedaży akcji wyżej jest bardzo ryzykowna i w dłuższym okresie musi przynieść straty, gdyż przeciwko nam jest silny długoterminowy trend spadkowy. Sukcesem jest już pozostawanie poza rynkiem i cierpliwe czekanie na większe średnioterminowe okazje do zainwestowania pieniędzy.

Pamięta Pan spektakularny sukces osiągnięty dzięki analizie technicznej? A może porażkę?

Paradoksalnie okres bessy z lat 2000-2001 był dla mnie bardzo udany. Interesujący był wtedy układ fal na rynku. Pamiętam, że w maju 2001 r. pojawiały się w prasie komentarze o wystąpieniu dużej spadkowej "piątki", gdyż po niej powinno dojść do dużej korekcyjnej wzrostowej "trójki". Wydłużenie perspektywy aż do 1997 r. pozwoliło zauważyć, że skala spadków była jeszcze za słaba. W czerwcu postawiłem tezę, że zamiast "piątki" pojawi się "dziewiątka" z zasięgiem ruchu dla WIG20 do 1000 pkt. Wielu moich kolegów mówiło wtedy, że to jest niemożliwe, aby indeks miał tak mocno spaść. Na jesieni doszło do spadku indeksu w te rejony. We wrześniu 2001 r. indeks WIG20 osiągnął dno na poziomie 978 pkt. Po wypełnieniu się spadkowej struktury moje spojrzenie na rynek było bardzo optymistyczne. Ton komentarzy giełdowych opartych głównie na fundamentach polskiej i światowej gospodarki był wtedy bardzo pesymistyczny. Postawiłem wtedy prognozę o dużym odbiciu w granicach 30-50 proc. W ciągu następnych czterech miesięcy indeks WIG wzrósł o blisko 50 proc. Prognoza się wtedy bardzo dobrze sprawdziła.

Natomiast od lutego 2002 r. rynek zaczął ponownie spadać. Do jesieni 2002 r. wszystkie indeksy giełd zachodnich ustanowiły nowe dołki. Nasz rynek dna z 2001 r. nie pogłębił i "przejechałem" się na tym, bo wydawało się, że skoro na Zachodzie są nowe, to u nas też będą.

Co jest najważniejsze w analizie technicznej, żeby z niej skutecznie korzystać?

W analizie technicznej jest bardzo dużo narzędzi i praktycznie nie wyobrażam sobie analityka, który byłby w stanie stosować je wszystkie. W przeciwnym razie konieczny byłby zespół analityków, który na podstawie tych wszystkich metod dochodziłby do jednego wniosku. Sądzę, że stworzenie takiego zespołu w naszych warunkach byłoby bardzo trudne.

O wiele łatwiej osiągnąć sukces na rynku, jeśli ma się kilka wybranych metod. Są inwestorzy, którzy wykorzystują stworzone przez siebie mechaniczne systemy inwestowania. Pokusa jest duża, bo w czasach szybkich komputerów decyzję podejmuje system. Problem z tymi systemami bywa taki, że jeżeli zaczyna się je "optymalizować", to dopasowują się one do danych historycznych, a gdy pojawiają się nowe dane, system nie musi już dobrze działać. Wiele z takich systemów dobrze działa w trendach, ale w trakcie długiej konsolidacji generują wiele mylnych sygnałów.

Na pewno będą inwestorzy, którzy będą stosować głównie fale Elliotta i kilka wskaźników. Jest to wspaniałe narzędzie do prognozowania zachowań rynku w krótkim, średnim i długim terminie. Często w przełomowych dla rynku momentach teoria fal daje bezcenne sygnały o długoterminowym znaczeniu.

Będą też inwestorzy zafascynowani japońskimi świecami, wskaźnikami i formacjami, zupełnie odrzucający fale. Obie te grupy będą osiągać sukcesy.

Bardzo ważne w analizowaniu rynku jest to, aby mieć bardzo długoterminowe spojrzenie. Widać wtedy wszystkie trendy. Bardzo ważna jest również wyobraźnia, bo bez niej łatwo jest odrzucić scenariusz, który na pozór wydaje się nierealny.

A nie konsekwencja jest najważniejsza?

Konsekwencja na pewno też jest bardzo ważna, ale jeśli na rynek patrzy się w zbyt krótkiej perspektywie, to konsekwencja nie pomoże, bo po prostu nie widzimy wszystkich trendów i rynek może nas łatwo zaskoczyć.

Weźmy dla przykładu sytuację na wykresie S&P 500. Jeśli ktoś założył sobie, że wystarczającym okresem są lata 2002-2007, to niestety rynek go zaskoczył. Nie był w stanie zauważyć, że na wykresie S&P 500 była nieudana próba pokonania szczytu z 2000 r., a konsekwencje tego były bardzo poważne. Jeszcze poważniejsze wynikają z faktu, że w 2000 r. zakończyła się 68-letnia hossa.

Jak i do czego powinniśmy wykorzystywać analizę techniczną?

Na pewno do poszukiwania trendów. Jak to opisał Murphy - głównym zadaniem analizy technicznej jest jak najszybsze dostrzeganie nowych trendów. Wiadomo, że trafić w dołek lub szczyt jest niezmiernie trudno i jeśli ktoś się na to nastawia, to ponosi klęskę. Wystarczy, że inwestor stosujący analizę techniczną jest w stanie zobaczyć pojawiający się nowy trend wcześniej od tych, którzy jej nie stosują. Zyskuje przewagę, wchodząc na taki rynek wcześniej. Jest też w stanie wyjść wcześniej z takiego trendu, widząc, że się on już kończy.

Natomiast osoby niekorzystające z analizy technicznej są skazane na ryzyko, że wyjdą z rynku znacznie później, dopiero gdy nastąpi już duże "tąpnięcie" na rynku.

Dziękujemy za rozmowę.

Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy