Drugi problem jest taki, że fundusze PE "obiecują" 15-20 proc. zysku rocznie. W poprzednich latach na rynku publicznym można było uzyskać często więcej. Teraz jest inaczej. Prócz tego widzimy ogromną zmienność wyników na publicznym rynku akcji, gdzie wyniki private equity podlegają, mniejszym wahaniom. Historycznie patrząc, trzeba przyznać, że średnioroczne stopy zwrotu na naszym rynku są wysokie, choć pewnie w kolejnych latach zaczną się obniżać. Choćby przez niższą inflację, stabilniejsze i niższe stopy procentowe, jak również przez trudny okres "zdelewgospodarki amerykańskiej i europejskiej.
Warto też zwrócić uwagę na takie elementy, jak na przykład kwestie PR-owe. Bardzo szybko i bardzo często bez uzasadnienia krytykuje się polskie OFE, co powoduje niechęć tych
instytucji do inwestycji w nowe obszary. Jest
bowiem ryzyko, że jeśli się coś nie powiedzie, znajdą się na czołówkach gazet. Wolą tego uniknąć, choć z wielu rozmów wiem, że większość OFE czy firm ubezpieczeniowych dostrzega atrakcyjność funduszy private equity. Poza
wymienionymi powyżej barierami jest jeszcze kolejna.
Mianowicie konstrukcje prawne. Większość funduszy PE ma charakter offshorowy, czyli spółka zarządzająca zlokalizowana jest w raju podatkowym. Nasz inwestor instytucjonalny nie zaryzykuje wejścia w taką inwestycję. Jednocześnie dużym inwestorom indywidualnym nikt takich produktów nie oferował. Nieliczni z grona najbogatszych Polaków zdecydowali się na takie ulokowanie środków.
Ile nasze instytucje mogłyby mieć funduszy PE w aktywach?
Na zagraniczne statystyki, mówiące o 15-20-proc. zaangażowaniu aktywów funduszy emerytalnych w inwestycje alternatywne, patrzyłbym ostrożnie. W tym przedziale znajdują się również fundusze hedgingowe. Ich udział teraz spada. Wliczane są też surowce czy artykuły spożywcze, które okrzyknięto klasą aktywów finansowych, co jest nieporozumieniem. To wszystko wrzuca się do kategorii inwestycji alternatywnych. Gdyby mówić o samych PE, byłoby to pewnie około 5 proc., co stanowi i tak olbrzymią kwotę blisko 7 mld zł.
Dzięki temu będą w stanie podnieść stopy zwrotu?
W modelu anglosaskim akcje stanowią 60-70 proc. w portfelach funduszy emerytalnych, w europejsko-japońskim 30-40 proc. czy nawet 10-20 proc. U nas ukształtował się ten bardziej konserwatywny model. Brakuje w nim jednak dywersyfikacji, dzięki której można byłoby poprawić wyniki. Nikt teraz nie będzie myślał o istotnym zwiększeniu alokacji w akcje. Liczę, że jest to szansa, aby pomyśleć o innych klasach aktywów, takich jak private equity, ale również niektóre segmenty czy instrumenty rynku nieruchomości, takie jak mezzanine.
Jednak nieruchomości są teraz na cenzurowanym...
Jak to w tym momencie cyklu! Ale tak naprawdę to na cenzurowanym są deweloperzy, w mniejszym stopniu nieruchomości. Jeśli popatrzy się na nie w długim terminie, to ich wartość nieustannie rośnie. Roczne stopy zwrotu były prawie zawsze historycznie dodatnie poza największymi kryzysami, tj. Wielkim Kryzysem, okresem lat 1972-1974 czy 1991-1992 oraz obecnie. Kluczowe pytanie to: kiedy "wejść" z powrotem w nieruchomości, a nie czy w ogóle. W naszej ocenie fundusz mezzanine jest takim pierwszym ostrożnym krokiem.
W minionym roku mieliśmy do czynienia z szaleństwem - banki kredytowały prawie całą inwestycję, grunty kupowano za niebotyczne kwoty. Dwa tygodnie temu uczestniczyłem na największych targach nieruchomości w Europie w Monachium. Krążył tam dowcip, że połowa ludzi przyjechała na targi szukać finansowania, a druga - pracy. Tam najlepiej widać było, jak bardzo zmieniły się nastroje.
Mówiło się, że branża wróci do typowych i konserwatywnych struktur finansowania projektów deweloperskich - banki będą dawać środki
najczęściej po pozwoleniu na budowę, na około 50 proc. inwestycji. Niedawno finansowały do 80-90 proc. gruntu!
Spójrzmy, jak to było w "mieszkaniówce" w Warszawie. Cena budowy metra kwadratowego mieszkania wynosiła około 5,5 tys. zł. Do tego trzeba było doliczyć nawet 2,5-3,0 tys. zł wartości gruntu na metr powierzchni użytkowej (PUM). Każdy deweloper stara się uzyskać narzut nad kosztami rzędu 20-30 proc. Aby wszystko się spięło w biznesplanie, trzeba było więc nagiąć przyszłe dochody, podnosząc na przykład projekcje ceny metra kwadratowego do 10 tys. zł, przy średnich cenach 8,5 tys. zł.
Jeśli ceny mieszkań zamiast rosnąć, spadną o 5-10 proc., to zejdą one średnio do 7,5 tys. zł za metr kwadratowy. Niech koszty wykonawstwa spadną do 5 tys. zł. Aby więc deweloperzy zachowali swoje marże ceny gruntów, muszą spaść nawet o 30-50 proc.
Najbardziej agresywnymi inwestorami w Polsce byli Hiszpanie i Irlandczycy. Teraz mogą mieć największe problemy, nie tylko w Polsce ale i na rodzimych rynkach.
A jak sytuacja wygląda w segmencie powierzchni komercyjnych?
Najbardziej zagrożone są inwestycje mieszkaniowe, ze względu na ryzyko sprzedaży i ryzyko wysokich cen gruntów. Komercyjne mniej. Czynsze w przypadku powierzchni handlowych mają jeszcze potencjał wzrostu, w biurowych - moim zdaniem - już nie.
Stopy kapitalizacji, opisujące relację dochodów z nieruchomości do ich wartości (tzw. yield), które były nawet w centrum na poziomie 5,25-5,5 proc., w Londynie wynoszą teraz 7,5 proc. Naturalna będzie więc presja na wzrost stóp kapitalizacji i spadek wycen powierzchni komercyjnych w Polsce.
Jednocześnie wielu deweloperów przerzuca się na projekty komercyjne. Może się więc okazać, że za 2 lata znów będzie brakować mieszkań, a przeżyjemy załamanie na rynku biurowym.
Czy ograniczenia w finansowaniu zakupów mieszkań bardzo wpłyną na ceny?
Rzeczywiście koszty finansowania są wyższe, ale i wynagrodzenia się zwiększają. Dlatego można szacować, że pod względem obciążenia kredytem hipotecznym rozporządzalnego dochodu gospodarstwa domowego wróciliśmy do poziomu sprzed roku-2 lat. Raty kredytów w walutach zwiększył się przez ten czas o 15-20 proc., zatem mniej więcej tyle samo, ile podniosły się płace realne. Problem może tkwić jednak gdzie indziej - większość gospodarstw domowych, które było stać na kupno mieszkania, już je nabyła. Kluczem jest teraz, czy wynagrodzenia będą nadal rosły.
A zakłada Pan powrót cen mieszkań do poziomu z 2006 r.? Ceny akcji, towarów, walut na rynkach wschodzących wróciły do poziomów sprzed lat, w dużej mierze w konsekwencji kryzysu finansowego...
Wydaje mi się, że jednak zasadniczym czynnikiem wpływającym na kondycję rynku nieruchomości są stopy procentowe. Gdyby miały jeszcze iść w górę, w taki scenariusz mógłbym uwierzyć. Na razie jednak nie ma przesłanek, by oczekiwać dalszego ich wzrostu. Wyższa jest też siła nabywcza gospodarstw domowych.
Jak sytuacja na rynku nieruchomości i w gospodarce wpływa na jeden z Waszych sztandarowych projektów, jakim jest Pekaes?
Pekaes, jako w 2/3 eksporter usług, od 3 lat ściga się z umacniającym złotym i rosnącymi cenami paliw, przechodząc jednocześnie kompleksową restrukturyzację i zmianę strategii. Dodatkowo rynek transportu jako branża wczesnocykliczna już od trzech kwartałów jest w kryzysie. Apogeum negatywnego działania tych czynników nastąpiło w III kwartale br. Obecnie wierzę, że w 2009 r., przy założeniu utrzymania niższych cen paliw i bardziej racjonalnego poziomu złotego wobec euro, spółka pokaże prawdziwe efekty zmian. Jej obecna pozycja na rynku logistyki jest już znacząco silniejsza i Pekaes ma szansę wzmocnienia tej pozycji w okresie spowolnienia. Faktycznie dodatkowo o wartości Pekaesu stanowią też posiadane przez firmę nieruchomości. Realizujemy jeden projekt biurowy i drugi mieszkaniowy. W tym pierwszym nie ma najmniejszego ryzyka, bo mamy najemców i finansowanie. W drugim - ostateczne decyzje jeszcze nie zapadły. Czekamy na pozwolenie na budowę. Gdy opadnie pierwszy kurz po zawirowaniach na rynkach, będziemy mogli podjąć decyzję, czy rozpocząć budowę.
Zmieniło się myślenie o zyskowności tych projektów?
Na projekcie segmentu komercyjnego
podnieśliśmy nawet projekcje zysków ze względu na wyższe czynsze. Pomysł na grunty Pekaesu były od początku prosty - uwolnić z nich jak największą wartość. Pomimo dekoniunktury jest to kilkukrotnie większa wartość niż
w 2005 r.
W ocenie projektów inwestycyjnych przydaje się głównie analiza fundamentalna. Nie jest ją chyba łatwo przeprowadzać w obecnych warunkach, na co wskazują znaczne rewizje wycen, na które decydują się analitycy w biurach maklerskich?