Koniunktura w gospodarce strefy euro w ostatnich miesiącach zanadto się nie zmieniła, a jeśli już, to na lepsze. Dodatkowo, Madryt już w dużej mierze sfinansował swoje potrzeby na ten rok. Z tej perspektywy obawy inwestorów są nieco wyolbrzymione, w każdym razie na tę chwilę.
Sugeruje pan, że jednak kryzys fiskalny może się zaostrzyć?
Tak, bo jak dotąd unijni liderzy tylko odwlekali problemy strefy euro, ale ich nie rozwiązali. Jeśli jednak położenie Hiszpanii się pogorszy – bo np. ponownie poinformuje ona, że nie jest w stanie spełnić swoich celów budżetowych – Bruksela i EBC znów będą musiały spontanicznie interweniować. Bo nawet połączone fundusze EFSF i ESM nie wystarczą, aby pomóc Madrytowi.
Wobec tylu powodów do niepewności na rynkach należy się spodziewać zwyżek cen aktywów uważanych za bezpieczne?
Spodziewamy się w szczególności aprecjacji dolara. Za pół roku za euro będzie trzeba zapłacić naszym zdaniem 1,22 USD, w porównaniu z około 1,31 USD obecnie. To dlatego, że od kiedy jesienią ub.r. Szwajcarski Bank Narodowy usztywnił kurs franka wobec euro, szwajcarska waluta przestała się nadawać na bezpieczną przystań. Inne waluty, które mogłyby tę rolę przejąć, nie są wystarczająco płynne. Najlepszą bezpieczną przystanią są więc dziś USA. Perspektywa dolara zmieniłaby trzecią rundę ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej (QE), ale na razie na nią się nie zanosi. Fedowi trudno byłoby ją uzasadnić, skoro bezrobocie w USA spada, a inflacja jest powyżej celu.
Może szwajcarska waluta odzyska status bezpiecznej przystani, jeśli SBN nie będzie w stanie obronić kursu euro na poziomie 1,20 franka?