Opublikowane wczoraj dane nie są jednoznaczne, ale potwierdzają, że największa gospodarka świata się stabilizuje. Sprzedaż w amerykańskich sklepach zwiększyła się w czerwcu o 0,6 proc. wobec maja, o 0,2 pkt proc. bardziej, niż zakładała mediana prognoz ekonomistów. Niestety motorem tego wzrostu były podwyżki na stacjach benzynowych, które przyczyniły się też do silnego skoku inflacji (PPI).
Miniony miesiąc był drugim z kolei, w którym sprzedaż rosła. W maju wzrost wyniósł 0,5 proc. Część ekspertów przypisuje poprawę koniunktury federalnemu programowi stymulacyjnemu, który przełożył się na większe wydatki na niektóre dobra, w tym samochody. Sprzedaż aut podskoczyła aż o 2,3 proc., najmocniej od stycznia. To właśnie głównie branża motoryzacyjna wpłynęła na to, że wynik jest lepszy niż prognozowany. Bez niej sprzedaż detaliczna wzrosła o 0,3 proc., podczas gdy ekonomiści oczekiwali dynamiki o 0,2 pkt proc. wyższej.
[srodtytul]Przeszkadza droższa benzyna[/srodtytul]
Także o 0,3 proc. rósł wskaźnik sprzedaży detalicznej nieuwzględniający paliw. Sprzedaż benzyny była w czerwcu większa o 5 proc., podobnie jak w maju. Oznacza to, że w ciągu dwóch miesięcy wydatki Amerykanów na paliwo zwiększyły się o około 10 proc., co musiało uderzyć w popyt na inne produkty. Pozwala to mieć nadzieję, że jeśli teraz ceny benzyny wraz z cenami ropy nieco spadną, sprzedaż innych dóbr będzie dalej rosnąć.
Tę samą zależność od rynku surowców widać w danych o inflacji. Indeks cen produkcyjnych (PPI) wzrósł w czerwcu aż o 1,8 proc., dwa razy bardziej, niż przewidywano. Jeśli jednak odjąć koszty energii i żywności, to wzrost wyniósł tylko 0,5 proc.