Tokijski indeks Nikkei 225 tąpnął wczoraj o 6,4 proc. Sesję zakończył o ponad 20 proc. poniżej wieloletniego szczytu z drugiej połowy maja. Tym samym, zgodnie z popularną definicją, w Japonii rozpoczęła się bessa. Wcześniej w ciągu sześciu miesięcy Nikkei 225 zyskał 83 proc.
Niedźwiedzie nastroje przeniosły się na inne rynki regionu. Indeks MSCI Asia Pacific stracił ponad 2 proc. i znalazł się 10 proc. poniżej ostatniego maksimum, wracając do poziomu z początku roku. Spełnił więc popularną definicję korekty.
Fed steruje nastrojami
Głęboka przecena na azjatyckich giełdach – i nieco płytsza w innych regionach świata – rozpoczęła się trzy tygodnie temu, gdy przewodniczący Fedu Ben Bernanke dał do zrozumienia, że instytucja ta jest gotowa ograniczyć skup aktywów za wykreowane pieniądze (QE), jeśli koniunktura będzie to uzasadniała. Tymczasem kolejne dane z amerykańskiej gospodarki pokazują, że ma się ona coraz lepiej.
Niektóre państwa wschodzące już zabezpieczają się przed gwałtownym odpływem kapitału, jakim normalizacja polityki pieniężnej w USA może poskutkować. Banki centralne Indii i Tajlandii ostatnio interweniowały na rynkach walutowych, aby zastopować deprecjację swoich walut – podobnie jak NBP w ubiegłym tygodniu – a Indonezja niespodziewanie podniosła wczoraj stopy procentowe.
– Ludzie wciąż próbują oszacować prawdopodobieństwo i harmonogram normalizacji polityki pieniężnej przez Fed – ocenił Chris Green, strateg rynkowy w nowozelandzkim domu maklerskim First NZ Capital. – Z jednej strony rynki życzą sobie stabilności w gospodarce, ale z drugiej – chcą, aby banki centralne ustawicznie ją stymulowały. A to nie może iść w parze – dodał.