Dwa lata po rewolucji na kijowskim Majdanie i rozpoczęciu rosyjskiej inwazji, gospodarka Ukrainy wciąż jest pogrążona w głębokim kryzysie. Swoje zrobiła wojna, która zdewastowała część Donbasu będącego przemysłowym sercem Ukrainy. Zawiodła jednak również klasa rządząca, której z wielkimi oparami idzie reformowanie kraju. Panujący w Kijowie system oligarchiczny wciąż ma się dobrze. W 2014 r. zmuszono do ucieczki z kraju jedynie najgroźniejszego oligarchę – prezydenta Władimira Janukowycza, który dążył do wyeliminowania konkurencji ze strony innych potentatów. Społeczeństwo jest całą sytuacją mocno zmęczone, a rząd Arsenija Jaceniuka ma poparcie w granicach błędu statystycznego. Trudno się temu dziwić. O ile w 2014 r. PKB Ukrainy spadł o 6,8 proc., o tyle w 2015 r. skurczył się aż o 10 proc. Inflacja sięgała w lutym 32,7 proc., co nie jest wcale takim złym wynikiem – w kwietniu 2015 r. wynosiła ona aż 60,9 proc. Hrywna straciła przez ostatnie dwa lata 70 proc. wobec dolara. Zarobki zwykłych ludzi w tym czasie nie rosły. Ci, którzy inwestowali na ukraińskim rynku, też mają powody do narzekania. Kijowski indeks Ukrainian Equities stracił przez 12 miesięcy 45 proc. Już lepiej było zainwestować w notowane na warszawskiej GPW ukraińskie spółki. Indeks WIG Ukraina wzrósł w tym czasie o 41 proc.
Jaresko po Jaceniuku?
„Dwa lata po rewolucji godności widać wyraźnie, że nadzieje na szybką przebudowę i modernizację państwa ukraińskiego jako systemu politycznego i instytucjonalnego nie spełniły się. Opór biurokratów, polityków i oligarchów tworzących nieformalne, korupcyjne układy okazał się bardzo silny, a wola wdrażania procedur proponowanych przez część elit politycznych oraz UE i USA niewystarczająca. Gdyby nie wojna i załamanie gospodarcze, zmuszające Kijów do szukania zewnętrznej pomocy finansowej i wsparcia politycznego, modernizacja państwa przebiegałaby jeszcze wolniej i z większymi trudnościami" – pisze Tadeusz Olszański, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich.
W lutym ukraińskie władze dostały całą serię sygnałów ostrzegawczych. Najpierw podał się do dymisji minister rozwoju gospodarczego i handlu Aivars Abramovicius. Ów technokrata sprowadzony na Ukrainę z Litwy uzasadniał rezygnację niezgodą na korupcyjne praktyki. Miał on się skłócić z oligarchą Ihorem Kononenką, deputowanym Bloku Petra Poroszenki i zarazem partnerem biznesowym prezydenta. Kononenko chciał mu rzekomo narzucić zastępcę odpowiedzialnego za przepływy finansowe i strategiczne prywatyzacje. Dziewięciu zachodnich ambasadorów napisało list, w którym wyraziło swoje zaniepokojenie tą rezygnacją, gdyż ich zdaniem Abramovicius przeprowadzał na Ukrainie „prawdziwe reformy", a zwłaszcza starał się spełniać wytyczne Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Christine Lagarde, dyrektor wykonawcza MFW, ostrzegła, że program pomocowy dla Ukrainy może zostać przerwany, jeśli jej władze poważnie nie zabiorą się do reform i zwalczania korupcji. Od października 2015 r. Fundusz wstrzymuje wypłatę Ukrainie trzeciej transzy kredytu ratunkowego wartej 1,7 mld USD (wcześniej wypłacił dwie transze warte łącznie 6,7 mld USD). MFW szczególnie naciska na przyspieszenie procesu prywatyzacji, cięcia wydatków socjalnych oraz reformę finansów publicznych.
Przeszkodą dla wdrażania reform staje się jednak kryzys polityczny. Rząd Jaceniuka został uratowany przed upadkiem, bo podczas niedawnego głosowania nad wotum nieufności dla niego, część deputowanych była nieobecna, a część (szczególnie politycy Bloku Petra Poroszenki) zagłosowała wbrew oficjalnemu stanowisku swoich partii. Oligarchowie nie dopuścili w ten sposób do przedterminowych wyborów parlamentarnych, które mogłyby im przynieść straty polityczne. Koalicja rządowa jest jednak w rozsypce i panuje powszechne przekonanie, że gabinet Jaceniuka długo nie przetrwa. Wśród osób, które go mogą zastąpić, są wymieniani m.in. minister finansów Natalia Jaresko (obywatelka amerykańska z dużym stażem pracy w branży finansowej), mer Lwowa Andrij Sadowy, gubernator Odessy i zarazem były prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili, a nawet... Leszek Balcerowicz. Nowe polityczne rozdanie będzie musiało uwzględniać nie tylko wewnątrzukraińskie układy, ale również interesy mocarstw. Prezydent Poroszenko zajmował często stanowisko bliskie polityce Niemiec, nowy szef rządu będzie więc raczej politykiem bliskim Amerykanom, a dotychczasowa praktyka pokazuje, że mało prawdopodobne jest, by wybrano kandydata zbyt ostro nastawionego wobec Rosji.
Międzynarodowy sektor finansowy nie ukrywa, że chciałby Natalii Jaresko na stanowisku premiera. Zdołała ona w listopadzie zeszłego roku dogadać się z prywatnymi wierzycielami (m.in. grupą Franklin Templeton) w sprawie restrukturyzacji ukraińskiego długu. Stąd część analityków snuje prognozy, że po nominacji Jaresko, ukraiński dług będzie mocno zyskiwał i odrobi straty poniesione od listopada. – Pani Jaresko ma znakomitą reputację w kraju i za granicą. Jej nominacja przyniesie więcej stabilności i zaawansowane finansowe know-how dla rządu. Ta decyzja będzie dobrze oceniana przez MFW oraz międzynarodowych inwestorów z rynku obligacji – prognozuje Lutz Roehmeyer, dyrektor w Landesbank Berlin Investment.