W tygodniu zakończonym 28 marca Amerykanie złożyli 6,648 mln nowych wniosków o zasiłki dla bezrobotnych. To ich rekordowa liczba. Średnia prognoz analityków mówiła o wzroście o 3,76 mln. Tydzień wcześniej wniosków było 3,307 mln, a w drugiej połowie marca tylko 282 tys. (Podczas kryzysu z lat 2008–2009 ich tygodniowa liczba doszła maksymalnie do 665 tys.). Tak ostry wzrost bezrobocia to skutek paraliżu gospodarki wywołanego przez pandemię koronawirusa. Tzw. raport Challengera, czyli sondaż mówiący o planowanych cięciach etatów w USA mówi, że spółki planowały w marcu zwolnienia kolejnych 222 tys. pracowników. Te szacunki mogą się okazać jednak daleko niepełne. W piątek mają zostać opublikowane dane o sytuacji na rynku pracy w USA w marcu. Już teraz można powiedzieć, że po raz pierwszy od 2010 r. pokażą one spadek liczby etatów.
– Jesteśmy na łasce wirusa. Stopa bezrobocia w USA prawdopodobnie wzrosła z 3,5 proc. w lutym do 17 proc. w pierwszych dwóch tygodniach marca – ocenia William Rogers, były główny ekonomista Departamentu Pracy.
– Gospodarka USA przeszła od pełnej szybkości do pełnego zatrzymania, a miliony pracowników nie miały zapiętych pasów bezpieczeństwa. Wiele społeczności i spółek jest każdego dnia coraz bardziej zdesperowanych. Zaczynamy widzieć niebezpieczny wzrost liczby niewypłacalności na rynku hipotecznym. Urzędnicy stanowi nie nadążają z rozpatrywaniem wniosków o zasiłki dla bezrobotnych – twierdzi Josh Lipsky, analityk z think tanku Atlantic Council.
Próby pomocy
Władze USA próbują zapobiec masowym zwolnieniom w małych i średnich spółkach z sektora prywatnego, m.in. oferując im preferencyjne pożyczki w ramach programu wartego 350 mld USD. Kredyty te nie będą musiały być zwracane, jeżeli pieniądze zostaną w ciągu dwóch miesięcy od przyznania przeznaczone na wypłaty dla pracowników, spłatę czynszów i mediów. Jeżeli spółka będzie zwalniała pracowników lub obcinała im wynagrodzenia, to będzie musiała spłacić część kredytu, proporcjonalnie do skali zwolnień i cięć. Ta część pożyczki, która będzie wówczas podlegała spłacie, będzie oprocentowana 0,5 proc. na dwa lata. Pożyczki te będą udzielane przez banki i kasy kredytowe, ale za pieniądze zapewnione przez Administrację Małych Przedsiębiorstw (SBA).
Co prawda program ten pozwoli bankom zarobić miliardy dolarów na prowizjach (wynoszących od 1 do 5 proc.), ale według Agencji Reutera część pożyczkodawców ma do niego zastrzeżenia. Program nakłada na banki obowiązki dotyczące sprawdzania tego, czy dana spółka rzeczywiście zasługuje na pożyczkę, czy też chce ją wyłudzić lub jest elementem mechanizmu prania brudnych pieniędzy. Pożyczkodawcy obawiają się więc, że z programem wiąże się zbyt duże ryzyko. Jeśli będą udzielały pożyczek zbyt wolno, to znajdą się pod presją rządu i opinii publicznej. Jeśli będą udzielać tych kredytów szybko, to później mogą mieć kłopoty ze strony regulatorów, że zbyt słabo sprawdzały pożyczkobiorców. Po wysłuchaniu tych zastrzeżeń Departament Skarbu rozważa zdjęcie z banków obowiązku sprawdzania, czy ich kredytobiorcy zatrudniają odpowiednią liczbę pracowników i czy naprawdę ponoszą koszty, które deklarują.