Strefa euro przeżyła już w zeszłej dekadzie swój wielki kryzys egzystencjalny. Przetrwała dzięki przebiegłości Mario Draghiego, ówczesnego prezesa Europejskiego Banku Centralnego, doświadczeniu szefów Komisji Europejskiej (Jose Manuela Barroso i Jeana-Claude'a Junckera) oraz silnej woli niemieckiej kanclerz Angeli Merkel. Teraz wkroczyła w nowy, jeszcze większy kryzys. Christine Lagarde, szefowa EBC, początkowo zdawała się nie doceniać tego wstrząsu, ale później szybko zmieniła politykę i sięgnęła po ogromne działania stymulacyjne. Niemiecki rząd na razie skupił się na ratowaniu własnej gospodarki (co zrozumiałe), a Komisja Europejska zaliczyła wielką wizerunkową porażkę. UE nie dysponowała wcześniej mechanizmem pomocy dla krajów członkowskich dotkniętych epidemiami, a to stworzyło wrażenie, że jest bezczynna w obliczu kryzysu. Gdy Włochy zwróciły się do decydentów z Brukseli o pomoc w zmobilizowaniu wsparcia w postaci maseczek ochronnych, KE przekazała ich prośbę państwom członkowskim, a one wówczas nie zareagowały. Ursula von der Leyen, przewodnicząca KE, przepraszała później listownie Włochów, że ich kraj nie dostał pomocy. Same przeprosiny jednak nie wystarczą. Zaczynające się załamanie gospodarcze we Włoszech i w Hiszpanii może mocno wzmocnić tamtejsze ugrupowania eurosceptyczne. Ale zirytowani postawą Brukseli są tam nawet prounijni politycy. Straszenie powtórką z brexitowego zamieszania już nie wystarczy, by odciągnąć ludzi od myślenia o secesji z UE.
Utrata sensu istnienia
To, że Matteo Salvini, przywódca prawicowej włoskiej partii Liga Północna, nazywa UE „jaskinią wężów i szakali", nie powinno nikogo dziwić. Zdumienie może wywoływać natomiast to, że taki „urodzony dyplomata" jak były premier Mario Monti napisał w „Corriere della Sera", że należy postawić Niemcom ultimatum: albo zgadzają się na wspólne obligacje dla państw strefy euro, które będą finansowały walkę z kryzysem, albo przedstawiciele państw południa Europy przepchną w EBC program drukowania pieniędzy na bezprecedensową skalę. – Jeśli UE nie stanie na wysokości zadania w tym epokowym wyzwaniu, wówczas całej europejskiej konstrukcji grozi to, że w oczach naszych obywateli straci swój sens istnienia – ostrzegł natomiast włoski lewicowy premier Giuseppe Conte.
Podobne głosy płynną z innych krajów. Jacques Delors, jeden z twórców strefy euro (przewodniczący Komisji Europejskiej w latach 1985–1995) mówi, że projekt europejski jest „śmiertelnie zagrożony" z powodu zbyt słabej reakcji Brukseli na obecny kryzys. „Okoliczności są nadzwyczajne i wzywają do określenia się: albo poradzimy sobie z tym wyzwaniem, albo zawiedziemy jako unia. Osiągnęliśmy punkt krytyczny, w którym nawet najbardziej proeuropejskie kraje i rządy, takie jaki hiszpański potrzebują prawdziwego dowodu zaangażowania" – pisze Pedro Sanchez, premier Hiszpanii. – Jeśli Europa ma być jedynie wspólnym rynkiem w dobrych czasach, to nie ma to sensu – uważa Amelie de Montchalin, francuska minister ds. europejskich.
– Starcie polityczne jest nieuniknione. Nawet centrowy polityk z Rzymu nie może tego dłużej wytrzymać. Nie sądzę, by UE była zdolna do zrobienia czegokolwiek poza szkodami. Sprzeciwiałem się brexitowi, ale teraz doszedłem do wniosku, że Brytyjczycy zrobili właściwą rzecz, choć zrobili ją ze złych powodów – powiedział dziennikowi „The Telegraph" Janis Warufakis, były grecki minister finansów. Ten lewicowy ekonomista do niedawna liczył jeszcze na możliwość zreformowania UE.