Dlaczego nie ma koronawirusowej kwarantanny w kraju Łukaszenki?

Długoletni przywódca obawia się, że ograniczenia towarzyszące pandemii wywołałyby kryzys, w wyniku którego straciłby władzę na rzecz kandydata wyznaczonego przez Kreml.

Publikacja: 06.06.2020 13:18

Aleksander Łukaszenko, prezydent Białorusi, niepokoi się o ingerencję Rosji w wybory.

Aleksander Łukaszenko, prezydent Białorusi, niepokoi się o ingerencję Rosji w wybory.

Foto: AFP

Białoruś stała się, obok Szwecji, krajem chwalonym przez przeciwników zwalczania koronawirusa za pomocą kwarantann i dystansowania społecznego. Jej prezydent Aleksander Łukaszenko otwarcie mówi, że koronawirusowe zagrożenie jest rozdmuchane i że nie będzie wprowadzał żadnych ograniczeń, by nie niszczyć gospodarki. Białoruskie fabryki, sklepy, restauracje i szkoły działały więc w ostatnich miesiącach normalnie, odbywały się mecze piłki nożnej i hokeja, a 9 maja przeszła ulicami Mińska defilada z okazji Dnia Zwycięstwa. Obserwowało ją kilkanaście tysięcy ludzi, czyli jednak dużo mniej niż zwykle. (Byli tam m.in. studenci, którym ponoć grożono, że nie zaliczą zajęć, jeśli się nie pojawią na tym wydarzeniu). Liczba klientów w restauracjach była jednak w marcu o około 20 proc. mniejsza niż zwykle, a sondaże wskazują, że 60 proc. Białorusinów stara się unikać zatłoczonych miejsc. Temu oddolnemu dystansowaniu społecznemu trudno się dziwić, bo oficjalne dane mówiły, że w tym tygodniu było ponad 45 tys. zarażonych Covid-19, czyli o ponad 20 tys. więcej niż w Polsce czy na Ukrainie. (Przypomnijmy: Białoruś to kraj liczący 9,45 mln mieszkańców i mający gęstość zaludnienia wynoszącą zaledwie 45,8 osób na km kw., podczas gdy w Polsce wynosi ona 123 osoby na km kw.). Liczba zgonów jest zadziwiająco niska: około 250. To jednak dane budzące dużo wątpliwości. Według białoruskiej opozycji wiele zgonów na Covid-19 może być klasyfikowanych jako zgony na zapalenie płuc, w szpitalach unika się robienia testów, by nie psuć statystyk, a funkcjonariusze KGB nachodzą rodziny zmarłych. Białoruskim statystykom nie ufają nawet rosyjskie media. „W ostatnich miesiącach Białoruś stała się celem kampanii dezinformacyjnej na dużą skalę prowadzonej przez powiązane z Kremlem rosyjskie media oraz poprzez komunikator Telegram. Kampania ta dotyczy sytuacji pandemicznej w kraju. Rozpowszechniana narracja krytykuje władze białoruskie za brak działań oraz niewiedzę dotyczącą pandemii, która zagraża nie tylko populacji Białorusi, ale również krajom sąsiednim, w tym Rosji" – piszą analitycy Jamestown Foundation. Jak jest jednak naprawdę? To już pewnie wiedzą tylko Łukaszenko i jego tajne służby.

Skromna tarcza

To, że Białoruś broni się przed wprowadzeniem kwarantanny, nie oznacza, że uniknie kryzysu. O ile w 2019 r. białoruski PKB wzrósł o 1,2 proc., o tyle Międzynarodowy Fundusz Walutowy spodziewa się, że w tym roku spadnie on o 6 proc. Będzie to spadek mniejszy niż na Ukrainie (7,7 proc.) czy na Litwie (8,1 proc.), ale nieco większy niż w Rosji (5,5 proc.) czy w Polsce (4,6 proc.). Białoruś wkraczała w kryzys i tak już przeżywając wyraźne spowolnienie gospodarcze. Ciosem jest dla niej również zamknięcie granic przez sąsiadów i pogorszenie koniunktury na europejskich rynkach eksportowych (na które trafiają m.in. białoruskie paliwa). Rząd musiał więc sięgnąć po działania stymulacyjne. Jak na razie obejmują m.in. wakacje kredytowe i zawieszenie czynszów dla najbardziej poszkodowanych spółek. Pierwszy pakiet stymulacyjny, przyjęty w kwietniu, był dosyć skromny – opiewał jedynie na 110 mln rubli białoruskich (182 mln zł), ale przygotowywane są kolejne.

„Zgodnie z oficjalnym przekazem jest to po części odpowiedź na postulaty środowisk białoruskich przedsiębiorców, domagających się m.in. odroczenia spłat kredytów, wakacji podatkowych i zwolnień z innych opłat, trudnych do terminowego uiszczenia w związku z postępującym spadkiem obrotów (największe spadki, sięgające niemal 100 proc., odnotowano w turystyce, międzynarodowych przewozach pasażerskich i hotelarstwie). (...) Ponadto białoruskie Ministerstwo Finansów oraz bank centralny poinformowały o podjęciu rozmów z MFW o pozyskaniu 900 mln dolarów ze specjalnej linii kredytowej na walkę ze skutkami ekonomicznymi pandemii. Podobne rozmowy prowadzone są również z Europejskim Bankiem Odbudowy i Rozwoju i Bankiem Światowym. Jednocześnie Łukaszenko stanowczo przestrzegł pracodawców przed zwalnianiem pracowników, grożąc zablokowaniem ich dalszej działalności na białoruskim rynku" – piszą analitycy Ośrodka Studiów Wschodnich.

Nie zabrakło również działań doraźnych mających na celu ukrócenie „kryzysowej spekulacji". „Władze reagują również na przejawy zaniepokojenia społecznego. Wprowadzają szereg regulacji administracyjnych w handlu, dotyczących np. ograniczenia wzrostu cen podstawowych towarów spożywczo-przemysłowych (z paliwem włącznie) oraz zakazu eksportu masowo wykupywanych w ostatnim czasie produktów spożywczych, w tym m.in. kaszy gryczanej" – wskazują eksperci OSW.

Łukaszenko przyznał podczas wizyty w jednej z fabryk w Mińsku, że niektóre kraje naciskały na Białoruś, by wprowadziła u siebie kwarantannę. – Wyobraźcie sobie więc, że zatrzymalibyśmy gospodarkę. By ją później uruchomić, potrzebowalibyśmy pieniędzy. A kto ma pieniądze? Ameryka, Chiny, Rosja ma trochę, inne kraje też. Przynieśliby ruble i powiedzieli: „Macie ruble, a my bierzemy fabrykę". O to w tym wszystkim chodziło – stwierdził Łukaszenko.

Zagrożenie wyborcze

6 sierpnia mają się odbyć na Białorusi wybory prezydenckie, a Łukaszenko oczywiście w nich startuje – na szóstą kadencję. Rządzi nieprzerwanie od 1994 r. i wygrał wszystkie wybory, odkąd Białoruś uzyskała w 1991 r. niepodległość. Jego kontrkandydaci dopiero zbierają podpisy, ale wśród nich uwagę przyciąga popularny youtuber Siarchiej Cichanouski (prowadzący kanał „Kraj do życia"). Został on 29 maja zatrzymany przez milicję podczas spotkania ze zwolennikami. Odmówiono też rejestracji jego komitetu wyborczego – swój komitet zarejestrowała więc jego żona Swietłana. Łukaszenko sugeruje, że Cichanouski jest wspieranym przez Rosję prowokatorem. Ta nowa gwiazda opozycji w niedawnym wywiadzie dla rosyjskiego dziennika „Kommiersant" twierdziła, że jeśli Łukaszenko wygra wybory, to część jego zwolenników może rozpocząć „walkę partyzancką". Wśród znaczących kandydatów są też m.in.: Wiktar Babaryka, były dyrektor Biełgazprombanku, i Waleryj Capkała, założyciel Parku Wysokich Technologii w Mińsku i zarazem były ambasador w Waszyngtonie. Obaj to przedstawiciele nomenklatury, którzy jednak w swojej kampanii odwołują się do aspiracji klasy średniej. Jak na razie akcje zbierania podpisów dla kandydatów wzbudzają bardzo duże zainteresowanie Białorusinów. W weekend 30–31 maja uczestniczyło w nich aż 30 tys. osób. Na Białorusi takie ożywienie polityczne rzadko się zdarza.

GG Parkiet

„Uaktywnienie się tak licznych grup obywateli, reprezentujących różne grupy wiekowe i zawodowe, dowodzi rosnącego niezadowolenia większości społeczeństwa białoruskiego reżimem. Zjawisko to jest wywołane ignorowaniem przez władze zagrożenia epidemią, co doprowadziło do ogromnej liczby zachorowań (...), oraz nieskutecznymi działaniami osłonowymi dla osób poszkodowanych przez pogłębiającą się recesję białoruskiej gospodarki (w okresie od stycznia do kwietnia spadek PKB wyniósł 1,3 proc.). Tym samym siłami napędzającymi krytyczne wobec władz nastroje wśród obywateli są zarówno brak poczucia bezpieczeństwa zdrowotnego, jak i socjalnego. Niezadowolenie społeczne narasta od 2017 r., gdy przez cały kraj przetoczyły się protesty przeciwko tzw. podatkowi od pasożytnictwa, który dotyczył osób w wieku produkcyjnym pozbawionych legalnego zatrudnienia. Dotychczasowy przebieg akcji zbierania podpisów pod listami poparcia (potrwa do 19 czerwca; każdy z pretendentów musi zebrać co najmniej 100 tys. podpisów) wskazuje na zapotrzebowanie Białorusinów na jakąkolwiek alternatywę dla rządów Łukaszenki. Można odnieść wrażenie, iż większość składających podpisy nie zna programów wyborczych kontrkandydatów obecnego prezydenta. Jak dotąd największe zainteresowanie wzbudza 41-letni popularny i charyzmatyczny bloger Siarhiej Cichanouski, który w przystępny dla wszystkich obywateli sposób radykalnie krytykuje rządy Łukaszenki, naśladując w pewnym stopniu antysystemową retorykę obecnego prezydenta z jego pierwszej kampanii w 1994 r." – piszą analitycy OSW.

Łukaszenko obawia się przede wszystkim tego, że Moskwa udzieli daleko idącego poparcia jego przeciwnikom wyborczym. Pod koniec zeszłego roku opierał się naciskom Kremla na zacieśnienie integracji pomiędzy Rosją a Białorusią. Poszedł na pewne ustępstwa, ale jest jasne, że chce zachować Białoruś jako swoje „przedsięwzięcie rodzinne" i nie ma ochoty oddawać władzy na rzecz kogoś wyznaczonego przez Kreml. Podejmował też działania mające pokazać Moskwie, że może się wobec niej zdystansować. Widać było to szczególnie w dziedzinie energetyki. Białoruś kupiła w kwietniu 80 tys. ton ropy z Arabii Saudyjskiej. W maju ogłoszono natomiast, że na Białoruś trafi pierwsza dostawa ropy naftowej z USA. W pierwszej partii będzie to skromne 80 ton, ale jak widać, ekipa Łukaszenki pokazuje, że może dywersyfikować kierunki dostaw surowca. Zakupy w Rosji zmniejszono z 2 mln ton do 1,1 mln ton. Łukaszenko nakazał też zbudowanie łącznika między dwiema nitkami rurociągu Przyjaźń, tak by można było bardziej elastycznie rozdzielać importowaną ropę pomiędzy rafineriami w Mozyrzu i Nowopołocku.

Jak długo Łukaszenko będzie jednak w stanie w ten sposób lawirować? Walerij Sołowiew, rosyjski analityk i zarazem profesor uniwersytetu MGiMO (szkoły rosyjskiej dyplomacji), twierdzi, że Kreml chce wykorzystać pandemię do tego, by co najmniej wywrzeć presję na Białoruś i Ukrainę. Dopuszcza scenariusz, w którym Rosja udzieli tym krajom „bratniej pomocy", „na wezwanie miejscowej ludności" przerażonej wirusową katastrofą. Może się też tak stać, jeśli Łukaszenko zachoruje na koronawirusa lub z innego powodu nie będzie mógł skutecznie rządzić. Białoruski prezydent zapewne słucha takich komentarzy i zależy mu na tym, by o koronawirusie w jego kraju mówiło się jak najmniej. Możliwe, że w głębi duszy liczy na to, że pandemia wygaśnie sama z siebie lub pokona ją słoneczna pogoda...

Gospodarka światowa
Wzrost PKB Chin silniejszy niż prognozowano. Ożywienie gospodarcze pozostaje kruche
Gospodarka światowa
Inwestorzy liczą na to, że konflikt się już nie zaostrzy
Gospodarka światowa
Iran nie wstrząsnął giełdami. Piłka jest po stronie Izraela
Gospodarka światowa
Rynki nie wystraszyły się irańskim atakiem na Izrael
Gospodarka światowa
Rynek IPO budzi się z letargu
Gospodarka światowa
Jak mocno Izrael i świat tracą gospodarczo na wojnie w Strefie Gazy?