W dniu wyborów prezydenckich w USA na rynkach czuć było wyraźny optymizm. Dow Jones Industrial zaczął wtorkową sesję od zwyżki o 1,2 proc., a niemal wszystkie europejskie indeksy giełdowe po południu rosły. Niektóre z nich bardzo mocno – np. WIG 20 o prawie 4 proc. Dolar słabł wobec euro oraz innych walut świata. Wobec złotego tracił ponad 1,5 proc., a jego kurs doszedł do 3,90 zł za 1 USD. Inwestorzy nie obawiali się ani ewentualnego zwycięstwa wyborczego Joe Bidena, ani Donalda Trumpa. Liczyli na to, że po wyborach powstanie w USA kolejny duży pakiet stymulacyjny. Część analityków zwracała uwagę, że w przypadku polityki fiskalnej nie ma większego znaczenia, kto wygra. USA i tak czeka wzrost deficytu budżetowego i długu publicznego.
Coraz większy rząd
Amerykański dług publiczny bije rekord za rekordem. W październiku przekroczył on 27 bln USD i sięgnął 136 proc. PKB. W 2019 r. wynosił 22,7 bln USD i 106 proc., a w 2016 r. 19,6 bln USD, 104 proc. PKB.
– O ile gospodarka USA stopniowo się leczy, o tyle koszty radzenia sobie z pandemią rosną. Amerykański deficyt budżetowy, liczony łącznie z 12 miesięcy, był w sierpniu bliski 3 bln USD. Jeśli Kongres przyjmie kolejny pakiet stymulacyjny wart biliony dolarów, to w połączeniu z niższymi przychodami podatkowymi sprawi, że deficyt zbliży się do 20 proc. PKB – twierdzi Kristjan Mee, strateg ze Schroders.
Analitycy wskazują, że do dalszego wzrostu deficytu i długu dojdzie niezależnie od tego, kto wygra wybory prezydenckie. „Pod rządami Bidena dług publiczny konsekwentnie rósłby w średnim tempie 2,2 punktu procentowego rocznie w latach 2021–2030, ostatecznie osiągając 159 punktów procentowych. W przypadku, gdyby koszt planu zadłużenia studenckiego Bidena osiągnął poziom znacznie powyżej 750 miliardów dolarów, dług mógłby wynieść od 160 punktów procentowych do 166 punktów procentowych do 2030 roku" – piszą analitycy Euler Hermes.