Cała gospodarka jest w tarapatach, nie tylko producenci mebli – powiedział kilka dni temu w wywiadzie dla „Parkietu” Maciej Formanowicz, założyciel i wieloletni prezes Fabryk Mebli Forte. Uzasadniając tę pesymistyczną ocenę, zwrócił uwagę przede wszystkim na spadek popytu zagranicznego, który następuje w warunkach wzrostu kosztów wytwarzania z powodu wyższych cen energii i bezprecedensowych podwyżek płacy minimalnej. Co znamienne, nie użył słowa „kryzys”. Mówił raczej o rozchwianiu gospodarki.
Nietypowe zachowanie
To bardzo celna diagnoza dzisiejszych realiów ekonomicznych, w których zjawiska recesyjne współistnieją ze zjawiskami charakterystycznymi dla okresów prosperity. Gospodarka (zresztą nie tylko nasza) zachowuje się nietypowo, co stawia wielu przedsiębiorców w nowej dla nich sytuacji. A to, co nieznane, budzi obawy. W takich warunkach pojawiające się regularnie głosy, jakoby Polska była u progu jakiegoś kryzysu, są zrozumiałe. Ale bez popadania w przesadę, powiedzieć można właśnie tyle, co założyciel Forte: że gospodarka jest rozchwiana.
Zacznijmy od zjawisk recesyjnych. W II kwartale br. realny PKB zmalał o 2,2 proc. w stosunku do I kwartału, gdy z kolei wzrósł o 1,6 proc. To dane oczyszczone z wpływu czynników sezonowych, które w ostatnim czasie podlegają sporym rewizjom (co samo w sobie wskazuje na załamanie się sezonowych wzorców, czyli właśnie rozchwianie gospodarki). Trend jest jednak dość klarowny: PKB (realnie, czyli licząc przy założeniu stałych cen) jest dziś o mniej więcej 3 proc. mniejszy niż w I kwartale 2022 r., gdy osiągnął historyczny szczyt. Innymi słowy: o tyle mniej się dziś w Polsce wytwarza. Można się spierać o definicje, ale takie długotrwałe obniżenie się aktywności w gospodarce co najmniej rymuje się z terminem „recesja”.
Ze względu na wspomniane trudności GUS z odsiewaniem sezonowych wahań od faktycznych trendów, a także trudności w monitorowaniu wszystkich cen w gospodarce w dobie ich bezprecedensowych wahań, co jest potrzebne do urealniania PKB, ten wskaźnik łatwo dziś bagatelizować. Ale comiesięczne dane dotyczące produkcji przemysłowej i budowlanej oraz sprzedaży detalicznej i eksportu malują podobny obraz. Przykładowo wolumen produkcji sprzedanej przemysłu jest dziś o mniej więcej 5 proc. mniejszy niż na koniec I kwartału 2022 r. Dotychczas wiązało się to głównie ze spadkiem popytu krajowego: realna sprzedaż detaliczna towarów zmalała w tym okresie nawet nieco bardziej. Nową siłą recesyjną jest jednak spadek eksportu. W II kwartale zagraniczna sprzedaż polskich towarów i usług realnie zmalała o niemal 3 proc., a bieżący kwartał zapowiada się nawet gorzej. Pomijając pandemiczny 2020 r., spadku eksportu doświadczyliśmy na przełomie 2008 i 2009 r. – gdy świat borykał się z konsekwencjami kryzysu finansowego. Tym razem słabość popytu zagranicznego jest o tyle bardziej niepokojąca, że może utrzymywać się przez dłuższy czas. Strefa euro, nasz główny partner handlowy, oprócz cyklicznego spowolnienia związanego z podwyżkami stóp procentowych, boryka się bowiem ze spadkiem konkurencyjności z powodu wzrostu kosztów energii.
Normalizacja?
Z drugiej strony – tu przechodzimy do zjawisk świadczących o dużej wciąż witalności polskiej gospodarki – to, co w danych na pierwszy rzut oka wygląda na recesję, w praktyce jest często przejawem normalizacji. Produkcja sprzedana przemysłu w ostatnich kwartałach malała, ale spowodowało to jak dotąd tylko jej powrót do trendu (wzrostowego) sprzed pandemii. Tak samo można patrzyć na sprzedaż detaliczną (i szerzej, konsumpcję, która obejmuje też usługi): ani 2021 r., gdy nadrabialiśmy zaległości wydatkowe z okresu pandemii, ani 2022 r., gdy w związku z napływem uchodźców podskoczyła populacja Polski, nie były zwyczajne. To również jest normalizacja, a nie załamanie. A w najbliższym czasie czeka nas zapewne odbicie popytu konsumpcyjnego.