Wskaźnik cen konsumpcyjnych (CPI), główna miara inflacji w Polsce, wzrósł w lipcu o 10,9 proc. rok do roku, po zwyżce o 11,5 proc. w czerwcu – oceniają przeciętnie ankietowani przez „Parkiet” ekonomiści. GUS tzw. szybki szacunek CPI w mijającym miesiącu opublikuje w poniedziałek o godz. 10.
Jeśli szacunki ekonomistów są celne, to inflacja w kończącym się miesiącu była najniższa od lutego 2022 r. Co więcej, jak wskazują ekonomiści z banku Santander, wzrost CPI o 10,9 proc. rok do roku byłby tożsamy z jego zniżką o 0,1 proc. wobec czerwca. Pomijając luty ub.r., gdy w życie weszła tzw. tarcza antyinflacyjna, byłaby to pierwsza miesięczna zniżka poziomu cen nad Wisłą od sierpnia 2020 r. W maju i czerwcu ceny stały w miejscu.
Odbicie pod koniec roku
Kolejna, już piąta z rzędu, zniżka inflacji będzie jednak miała także bardziej ponurą interpretację. Od marca roczna inflacja hamowała co miesiąc o co najmniej 1,4 pkt proc. Tymczasem w lipcu, jeśli potwierdzą się szacunki ekonomistów, zmalała jedynie o 0,6 pkt proc. To oznaczałoby, że dezinflacja traci impet. Kolejna taka sama zniżka inflacji w sierpniu nie sprowadziłaby jej jeszcze poniżej 10 proc. To zaś, jak wskazywał na ostatnich konferencjach prasowych prezes NBP Adam Glapiński, jeden z dwóch warunków obniżki stóp procentowych. Drugi warunek – pewność Rady Polityki Pieniężnej co do tego, że w kolejnych miesiącach inflacja będzie nadal malała – też może nie być w sierpniu spełniony. Część analityków, np. z Polskiego Instytutu Ekonomicznego, ocenia bowiem, że pod koniec roku dynamika CPI wróci w okolice 10 proc. rok do roku.
Główną przyczyną tego, że dezinflacja hamuje, jest to, że zwalniają zniżki cen paliw i energii. Jednocześnie tzw. inflacja bazowa, nieobejmująca cen tych towarów ani żywności, pozostaje uporczywie wysoka.